poniedziałek, 30 grudnia 2013

VII. Przyjaźń, czy miłość?

Stała z rękami owiniętymi wokół jego szyi i czekała. Nie wiedziała dlaczego jeszcze jej nie pocałował.
-Czekasz na coś?
Powiedział nagle Sanchez przysuwając dziewczynę bliżej siebie.
-Nie kurwa, tak o sobie stoję, wiesz?!
Odpowiedziała mu ze złością w głosie i wyrwała się z jego objęć.
Nie trwało to długo, gdy już miała zamiar oddalić się od niego, poczuła, że złapał ją za rękę. Szybkim ruchem przyciągnął ją do siebie i znów ją objął.
-To fajnie, że tak o sobie stoisz.
Powiedział do niej po czym spojrzał głęboko w jej oczy.
-Jak masz się tak mną bawić, to lepiej mnie puść...
Mówiła próbując się wyrwać z jego objęć. Kątem oka nadal widziała mężczyznę z aparatem w ręku.
-Mi się wydaje, że to ty się mną bawisz...
-Tak? Ale to nie ty czekasz na pocałunek.
Odrzekła mu.
-A ty czekasz na pocałunek?
Myślała, że zwariuje! Ten chłopak był tak bezczelnie pewny siebie, że miała ochotę uderzyć go w twarz, ale z drugiej strony tak bardzo chciała w końcu poczuć smak jego ust.
-Nie kurwa, na zbawienie czekam! Weź czasem Sanchez pomyśl...
Odrzekła.
Zapanowała cisza. Patrzyli sobie tylko w oczy. Z Susanny powoli uchodziło nagromadzone powietrze przy zdenerwowaniu, Alexis tylko uśmiechał się patrząc w ciemne oczy blondynki.
-Dobra, poddaje się...
Mruknęła pod nosem i spuściła głowę.
-Ej, ej...
Powiedział ciepłym głosem Alexis i podniósł jej głowę do góry.
-Jesteś bardzo rozkapryszonym i rozpieszczonym dzieckiem.
-Co?!
Myślała, że się przesłyszała. On miał ją całować, a nie ją obrażać.
-Zawsze musisz mieć to co chcesz, w ogóle nie myślisz o innych.
-Czyli mam rozumieć, że ty nie chcesz mnie całować?
-Nawet nie wiesz jak bardzo chce...
-To na co czekasz?
I w tym momencie spełniło się jej największe marzenie(jak na tą chwilę). Jej usta i usta Alexisa zetknęły się. Chciała, żeby ta chwila trwała jak najdłużej.
-Jedziemy?
Spytał się po chwili Alexis delikatnie puszczając blondynkę. Ona tylko kiwnęła potwierdzająco głową.
Gdy siedzieli w samochodzie i jechali w stronę domu Sancheza, rozejrzała się jeszcze raz. Mężczyzna z aparatem nadal tam stał i tylko robił zdjęcia odjeżdżającemu już białemu Audi. Wszystko szło zgodnie z planem.
-Znowu się ze mną bawisz?
Spytał się Alexis, gdy już prawie byli pod jego domem.
-Całą drogę nie odezwałaś się ani słowem, tylko wlepiłaś te swoje piękne ślepia w szybę i nic.
Kontynuował zerkając na nią kątem oka.
-Nawet Sanchez nie wiesz jaka ta zabawa jest dla mnie trudna...
Mruknęła pod nosem. Czuła, że nie podołała zadaniu. Czuła, co tu ukrywać, czuła, że powoli zakochuje się w Sanchezie... Widziała, że jeśli spędzi z nim tą noc, to wpakuje się na dobre. A tego nie chciała. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego...
***
Po półgodzinie dojechali do domu Alexisa. Zastanawiała się tylko, czy nie spotkają Laii w domu. To byłaby bardzo dziwna sytuacja, na szczęście tak się nie stało.
-Rozgość się.
Powiedział Alexis zamykając za sobą drzwi wejściowe.
-Chcesz coś do picia?
Spytał się podchodząc do lodówki.
-Zdaję się na Ciebie!
Odpowiedziała mu stojąc w salonie.
Na ścianie, zaraz obok kamiennego kominka wisiało wiele zdjęć. Alexis ma naprawdę dużą rodzinę, tyle ludzi tam było. Ale udało jej się ujrzeć też kilka znajomych twarzy. Zauważyła kilku piłkarzy. Musi naprawdę dobrze czuć się w tej drużynie, skoro nawet w jego domu jest obecna.
-Proszę.
Usłyszała głos za swoimi plecami. Był to Alexis z kolorowym napojem w ręku. Nie żałował alkoholu w nim...
-Za udany wieczór.
Dodał i upił łyka.
-Może... Odprowadzisz mnie po domu?
Alexis świetnie wczuł się w rolę przewodnika. Dokładnie oprowadzał po całym domu i opowiadał o nim.
-Alexis... A mogę zadać Ci pytanie?
Spytała, gdy byli w jego sypialni. Wielka, jasnofioletowa sypialnia, z wielkim łożem i lustrem na pół ściany. Bardzo piękna i elegancka.
-Pewnie, nie krępuj się.
Odpowiedział jej i położył się na łóżku.
-Bo...
Długo zastanawiała się się, czy zadać mu to pytanie, wiedziała, że może tym zepsuć to wszystko co udało jej się zdobyć przez te kilka dni. Ale z drugiej strony wiedziała też o paparazzim, który zrobił im zdjęcia jak się całują. W sumie nic nie traciła, warto spróbować.
-Gdzie jest Twoja dziewczyna?
Spytała zerkając na niego. Zauważyła, że się zdenerwował. Zrobił się lekko czerwony na twarzy i otworzył lekko usta. To pytanie na pewno go zdziwiło.
-Moja dziewczyna?
Spytał udając głupiego. Nie przypominał sobie, żeby jej o niej mówił.
-No... Ta taka ładna blondynka, z którą rozmawiałam jak byłam u Ciebie w domu pierwszy raz...
-No... Jak widzisz, nie ma jej.
Odrzekł siadając na łóżku. Cały czas patrzył na blondynkę, nie chciał palnąć jakiegoś głupstwa, by jej nie spłoszyć. Lecz wiedział, że już jest na straconej pozycji.
-Ale gdzieś jest, nie byłaby chyba zadowolona, gdyby wiedziała, że przyprowadzasz sobie do domu jakieś obce dziewczyny...
-Hej, hej...
Zaczął i podszedł do niej.
-Ty nie jesteś obca.
Złapał ją za rękę i spojrzał w jej oczy. Dolores miała rację, potrafił oczarować dziewczynę. Czuła, że na dobre się w nim zadurzyła... Ale to nie miało być tak!
To on miał się w niej zakochać, on miał mieć złamane serce i zepsuty związek... Póki co, to ona będzie stąd wyjeżdżać ze łzami w oczach... Ale ma nadzieję nie zakochać się jeszcze bardziej.
-Tak? To jaka jestem?
Pytała stojąc przed Chilijczykiem z rękami założonymi na piersiach. Chciała zacząć grać niedostępną. Ale słabo jej to wychodziło, bo za każdym razem jak słyszała głos chłopaka, lub czuła go na swoim ciele, kolana same jej miękły.
-Jesteś wyjątkowa, cóż więcej będę mówił...
-Wszystkim tak mówisz?
-Jakim wszystkim?
-No wiesz, jesteś sławnym piłkarzem, masz dużo pieniędzy, wygląd też jako taki masz, nie wierzę, żebyś cały czas był wierny jednej.
Mówiła do niego.
-Tak? co jeszcze mi o mnie powiesz, czego sam nie wiem?
Myślała, że chłopak po usłyszeniu jej słów, chłopak zdenerwuje się na nią lub nawet każe jej opuścić jego dom. Jednak tak się nie stało... Jakby tego było mało, objął ją w pasie i bardzo blisko przysunął ją do siebie.
-No na przykład to, że jesteś cholernym chamem! Chamem, który jest tak pewny siebie, że czasem aż szkoda słów!
Mówiła podniesionym na niego. Alexis tylko delikatnie odrzekł
-Tak? Ciekawe kiedy?
-Kiedy?! Teraz na przykład! Ja na Ciebie tutaj krzyczę, mówię, że jesteś okropny, a ty tylko stoisz, przytulasz mnie i zabijasz tym swoim nieziemskim uśmiechem!
Nie usłyszała odpowiedzi, tylko śmiech Sancheza.
-No i z czego się śmiejesz?!
-Z Ciebie śliczna. Tak pięknie wyglądasz jak się denerwujesz.
-Jezu! Sanchez! Czy ty byś mógł być choć przez chwilę poważny?! I powiedzieć co tak naprawdę myślisz?!
-Co tak naprawdę myślę? Dobra, powiem Ci, co tak naprawdę myślę. Nigdy, ale to nigdy nie spotkałem takiej dziewczyny jak ty. Wszystkie, które znałem leciały na moje pieniądze i na wygląd, tak jak mówiłaś. Naciągały mnie na drogie prezenty, ciągle tylko mnie wykorzystywały. Taka "miłość" zwykle nie trwała dłużej niż pół roku. Nigdy nie byłem naprawdę zakochany. Nigdy nie czułem tych tak zwanych "motylków w brzuchu". Nigdy nie denerwowałem się przy dziewczynie, nigdy nie pociły mi się ręce i nigdy nie miałem sucho w gardle przy rozmowie z nią. Nigdy aż do teraz. Aż do poznania Ciebie. Jesteś naprawdę inna, wyjątkowa. Nie wiem jak ty to robisz, ale zapragnąłem Cię od samego początku. Gdy zobaczyłem Cię na środku ulicy zbierającą te puste kartki, a wiatr rozwiewał te Twoje blond włosy, wiedziałem, czułem to, czułem, że będę przez Ciebie cierpiał. Ale zaryzykowałem. I wiesz co? Bardzo się cieszę. Nawet jeśli nic między nami miałoby nie być, to i tak jestem szczęśliwy, że Cie poznałem. Że mogłem choć przez chwilę być przy Tobie. A wiesz czemu? Bo zakochałem się w Tobie od samego początku. Kurwa Susanna, ja naprawdę nie wiem jak mam się teraz zachować, co powiedzieć... Bo mimo tego, że miałem tak wiele kobiet w swoim życiu, ty jesteś pierwsza, do której tak naprawdę poczułem coś głębszego... I nawet jeśli to dla Ciebie nic nie znaczy, to w porządku, nie chcę się narzucać, bo wiem jakie masz wyrobione zdanie o mnie. Tak jak powiedziałaś, cham, cham zadufany w sobie. Ale gdybyś poznała mnie głębiej, poznałabyś prawdziwego Alexisa, nie tego bogatego piłkarza grającego w największym europejskim klubie, a tego chłopca grającego boso w Tocopilli. Takiego jaki jestem, ale nikt nie ma ochoty mnie poznać... To smutne, ale jestem już do tego przyzwyczajony. Takie życie...
Zakończył.
Nie miała pojęcia.
Nigdy by nie przypuszczała, że jest on takim wrażliwym, ciepłym chłopcem, któremu brakuje prawdziwego uczucia. Tak bardzo chciała oddać mu swoje serce, tak bardzo...
-Alex... Przepraszam Cię.
Powiedziała do niego i mocno wtuliła się w jego ciało.
-Co się dzieje? Za co ty mnie przepraszasz?
-Przepraszam.
Dodała raz jeszcze i pocałowała Chilijczyka. Nic więcej nie mogła zrobić...
-Susi, co jest?
Spytał Alexis kładąc swoje ręce na policzkach blondynki.
-Nie chciałam, przepraszam.
Odrzekła, a do jej oczu zaczęły powoli napływać łzy.
-Susi...
-Daj mi chwilę.
Powiedziała i weszła do łazienki zamykając za sobą drzwi. Nie miała pojęcia co teraz zrobić. Miała mętlik w głowie. Z jednej strony miała swoje zlecenie, i pieniądze, których tak bardzo potrzebuje i przyjaciółka plus złamane serce. Z drugiej strony Alexis, jakby nie było pieniądze i to o wiele więcej niż kilka tysięcy i co najważniejsze, miłość... Ale brak przyjaciółki... Co jest ważniejsze? Miłość? Czy przyjaźń?
***
Poprawiła makijaż, który jej się lekko rozmazał i już w dobrym nastroju wyszła z łazienki.
-Nie jesteś na mnie zły?
Spytała opierając się o futrynę drzwi.
Sanchez leżał na łóżku i patrzył się w sufit, lecz gdy ujrzał blondynkę, jego oczy automatycznie powędrowały na nią.
-Nie potrafię być na Ciebie zły... Chodź do mnie.
Wyciągnął rękę w jej kierunku.
-Wiesz, nie chcę, żebyś więcej płakała z mojego powodu.
Zaczął, gdy dziewczyna siedziała obok niego.
-Płakałam przeze mnie... Przez moją głupotę. Ty tutaj nie zawiniłeś. No, może troszkę... Ale i tak cała wina stoi po mojej stronie.
-O czym ty mówisz?
-Nie mogę Ci powiedzieć... Może kiedyś, ale na pewno nie teraz...
Dokończyła i wstała z łóżka.
-Muszę już iść...
Dodała i zerknęła w stronę drzwi.
-Hola, hola! Nigdzie Cię teraz samej nie puszczę, zapomnij. Zobacz która godzina!
Zegarek stojący na stoliku nocnym wskazywał godzinę dwudziestą trzecią czterdzieści osiem.
-Poradzę sobie. Jestem dużą dziewczynką, nie musisz się o mnie martwić.
Odpowiedziała mu i po przesłaniu sztucznego uśmiechu wyszła z pokoju.
-Ej! Ej! Gdzie ty idziesz!
Krzyczał biegnący za nią Alexis.
-Jeśli tak bardzo chcesz wrócić do domu, odwiozę Cię. Poczekaj, wezmę kluczyki.
-Nie, Alexis, nie trze..
Nagle poczuła, jak traci równowagę. Zakręciło jej się mocno w głowie, zaczęła gorzej widzieć i słyszeć. Czuła się jakby byłą kompletnie pijana. Na szczęście nie trwało to długo. Bo już po chwili bezwładnie osunęła się na podłogę, zemdlała.


*********************

Uff :D
I jest ostatni tegoroczny rozdział, następny dopiero w 2014r. Hehhe, jak to fajnie brzmi  ^^
Dobra, mi osobiście bardzo podoba się ten rozdział, mam nadzieję, że Wam też :)
To do 2014 ! *_*

sobota, 28 grudnia 2013

VI. Tak to się zaczyna...

Na początek urządzili konkurs rzutów karnych. Coś łatwego na rozgrzewkę.
Alexis na bramkę. Strzelali po pięć razy. Susanna trafiła pięć razy, Alexis próbował bronić,  no ale bramkarz z niego cienki, więc wszystko wpuszczał. Czas na Susannę, też strzelone pięć bramek. Mimo, że Alexis strzelał delikatnie, ona i tak nie potrafiła obronić.
-Póki co remis.
Powiedział Alexis i ustawił piłkę około dwudziestu metrów od bramki.
-To teraz po pięć razy gole z akcji. Ty pierwsza?
-W porządku.
Odpowiedział mu i przechodząc obok niego delikatnie się o niego otarła, niby niechcący,  ale jednak z całkowitym przemyśleniem.
Biegła z piłką w stronę bramki, Alexis stał mniej więcej na linii pola karnego. Był niemal pewien, że bez problemu zabierze dziewczynie piłkę. Niestety tak się nie stało. Blondynka okiwała go jak dziecko i bez problemu umieściła piłkę w bramce tuż obok bliższego słupka.
-Zwykły fart.
Powiedział Alexis, jak dziewczyna zaczęła cieszyć się z bramki.
Zmiana. Teraz to Alexis atakował.
Zaczął biec na pełnej szybkości w stronę blondynki. Tuż przed nią zwolnił, i zrobił zwód. Również umieścił piłkę w siatce.
Kolejne próby, wszystkie wykorzystane. Ostatnia próba Alexisa. Póki co 5-4 dla Susanny.
Chciał przelobować stojącą w polu karnym blondynkę, ale za nisko podrzucił piłkę. To był ruch bezwarunkowy. Podniosła prawą rękę do góry i bez problemu zatrzymała lecącą piłkę.
-Ej! Gdzie z tą łapą? Karny!
Krzyczał uśmiechając się przy tym.
-Jaki karny?! Nie gramy na karne!
-Ale na coś tą rękę podnosiła?
-Bo... Nie wiem! Sama się podniosła!
-To teraz będziesz miała okazję znów użyć rąk, karny!
Powiedział i ustawił piłkę na jedenastym metrze.
Bardzo chciał strzelić tego gola. Przecież nie może przegrać z dziewczyną. Kilku metrowy rozbieg i strzał! Kopnął mocno. Za mocno. Piłka poleciała daleko w trybuny.
-Cioooooootaaaaaa!
Krzyczała Susanna biegnąc w stronę Alexisa.
-Niech no tylko Cię złapie!
Krzyknął równie głośno Sanchez i zaczął biec do Susanny.
W tył zwrot! Zaczęła biec ile sił w nogach, by mu uciec. Niestety, był dla niej za szybki. Już po chwili złapał ją w pasie i podniósł do góry.
-I kto teraz jest ciotą?
Pytał trzymając ją.
-Nadal ty Sanchez!
Krzyknęła.
-Tak?!
To nie był dobry pomysł... Już po chwili leżała na trawie i zwijała się ze śmiechu. Siedzący na niej Sanchez znalazł jej słaby punkt. Łaskotki...
-Nie proszę, Alexis! Nie... Przestań!
Krzyczała przez śmiech próbując wyrwać się chłopakowi.
-Kto jest ciotą?
-Nadal ty!
I kolejna seria łaskotek.
-No dobra, przepraszam! Nie jesteś ciotą!
Powiedziała, gdy już zaczął ją boleć brzuch od śmiechu.
-I prawidłowo.
Powiedział a na jego twarzy pojawił się uśmiech zwycięzcy. Zszedł z blondynki i położył się obok niej.
-Ale to nie zmienia faktu, że przegrałeś i to ty stawiasz kolację.
Zaczęła patrząc w błękitne niebo.
-Nie ma problemu. Na co masz ochotę?
-No nie wiem... Może makaron?
-Ok, zabiorę Cię na taki makaron, jakiego na pewno jeszcze nie jadłaś.
Powiedział i wstał z trawy wyciągając ręce w kierunku blondynki.
-A w ogóle chciałabyś obejrzeć stadion?
Spytał się, gdy Susanna stała już ubrana w sukienkę, a on chował piłkę do torby.
-To prowadź, pani Sanchez!
Powiedziała z radością w głosie.
Na samym początku poszli do szatni.
Duża, granatowo-bordowa.
-To tutaj płaczecie po przegranym meczu?
Zaczęła, gdy rozglądała się po szatni.
-Ale jesteś zabawna...
Powiedział i podszedł bliżej dziewczyny.
-To Twoja szafka?
Spytała czując jego oddech na swojej szyi. Bardzo się denerwowała. Nie chciała zrobić nic głupiego, żeby go do siebie nie zniechęcić. Nie chciała też  wydać się zbyt łatwa. Jakie to trudne...
-Tak, moja.
Odpowiedział jej.
-Może...
Kontynuował i delikatnie objął dziewczynę w pasie.
-Dałabyś mi coś, żebym przed każdym meczem mógł przypominać sobie o Tobie?
Dodał i już pewniej położył ręce na jej brzuchu.
-A co byś chciał?
Spytała się i odwróciła się przodem do piłkarza. Pierwszy raz stanęła tak blisko niego. Pierwszy raz mogła tak dokładnie przyjrzeć się jego oczom. Były naprawdę śliczne.
-Ciebie bym chciał. W całości.
Nie wiedziała co ma mu odpowiedzieć. Zamurowało ją.
-Może wspólne zdjęcie?
Zaproponowała, gdy przypomniało jej się to, co mówiła Dolores.
-Zdjęcie?
-No tak, będziesz mógł mnie oglądać przed meczem.
Dodała i wyciągnęła komórkę.
-Gotowy?
Zaczęła robić zdjęcia. Na większości z nich mocno przytulała Sancheza, lub całowała go w policzek. Czuła się, jakby miała jakąś blokadę, nie mogła się przełamać, by pocałować go w usta. Takie zdjęcie załatwiłoby wszystko, ale nie mogła tego zrobić.
-Wywołam jej i Ci przyniosę.
Powiedziała i schowała telefon do kieszeni.
-Idziemy na tą kolację?
-Chodźmy.
***
Usiedli w stoliku w jednej z najlepszych restauracji w Barcelonie. Do restauracji, do której wstępu nie mają paparazzi, więc mogą być spokojni, że nikt im nie zrobi zdjęcia, a szkoda...
-Pozwolisz mi wybrać dla siebie danie?
Spytał spoglądając na blondynkę, która była najwidoczniej oczarowana tym pięknym lokalem, bo rozglądała się na boki
-Dobrze, tylko ma być smaczne!
Odpowiedziała grożąc mu palcem. Alexis złożył zamówienie. Czekali na nie około piętnastu minut w między czasie rozmawiali o różnych rzeczach. Poznawali się bliżej.
W rzeczywistości Alexis wydał jej się całkiem inny niż opisywała go Dolores. W jej spostrzeżeniu to zwykły cham i prostak, który myśli, że może mieć każdą i wykorzystuje swoją pozycje w życiu, by zaciągać co noc nowe dziewczyny do łóżka. Tak naprawdę, on był bardzo miłym i kulturalnym człowiekiem. Bardzo wyluzowany i zabawny. Całkiem inny niż opisywała go Dolores.
-Smacznego życzę.
Powiedział kelner i podał dwa dania.
-To moje ulubione w tej restauracji.
Powiedział Alexis i chwycił w rękę widelec.
-Co to jest?
Spytała Susanna oglądając cały talerz.
-Makaron z jakimś takim lekkim sosem plus na ostro zrobione krewetki. Bardzo dobre, spróbuj.
Zachęcał ją. Cóż, nigdy nie smakowały jej krewetki, ale nie chciała by Alexisowi zrobiło się smutno, więc zjadła.
Nie były takie złe. Czyli jedyne rozwiązanie tego, że zawsze jej krewetki nie smakowały, jest takie, że po prostu ich nie umiała zrobić, proste i logiczne.
-To za wspaniały wieczór!
Powiedział Alexis i podniósł kieliszek z winem do góry.
-To mam rozumieć, że masz jeszcze jakieś plany? Miała być tylko kolacja...
Odpowiedziała mu i stuknęła swoim kieliszkiem w jego, po czym upiła łyk wina.
-Przecież nie mógłbym pozwolić, żebyś o tak później porze wracała sama do domu. Odwiozę Cię do domu, a później się zobaczy.
Dodał a w jego oczach automatycznie zapaliły się małe iskiereczki.
-Się zobaczy...?
Próbowała jak najwięcej od niego wyciągnąć, chciała wiedzieć na czym stoi.
-Bo... Z tego co pamiętam, proponowałaś też śniadanie...
-Chcesz spędzić ze mną noc?
Spytała bez wahania.
-Znaczy wiesz... No bo... Ten... Ty chciałaś... To przecież... No...
Zaczął się jąkać.
-Oj Alexis, Alexis... Taki macho jesteś, a nie umiesz wysłowić się przy dziewczynie i jak mężczyzna powiedzieć czego chcesz?
Spytała i wyzywająco oparła się o krzesło, popijając wino. Cały czas głęboko wpatrywała się w oczy piłkarza. Wiedziała, że już osiągnęła więcej niż zamierzała. Postanowiła więc pójść na całość, a co! Raz się żyje!
-Ale przy jakiej dziewczynie... Nie jesteś jak każda inna...
Odpowiedział jej.
-Idziemy do Ciebie?
Spytała, a jego zatkało. Cały wieczór była jakby to powiedzieć.. Niedostępna, rzadko okazywała zainteresowanie nim, a teraz chce iść do jego domu. Normalnie bez wahania by się zgodził. Ale w domu jest chyba Laia... Jakby to wyglądało, gdyby spotkały się w tak dwuznacznej sytuacji?
-W porządku!
Odpowiedział jej wstał od stołu zostawiając na nim grubo ponad pięćdziesiąt euro.
Wyszli z restauracji i wsiedli do samochodu.
-Wiesz, będziemy musieli jeszcze na stację benzynową zajechać, bo mam mało paliwa...
Powiedział zerkając na dziewczynę. Oczywiście kłamał.
Po chwili byli już na stacji.
-Zaczekasz tu na mnie? Czy idziesz do środka?
-Zaczekam.
Odrzekła mu i lekko się uśmiechnęła.
Żeby nie było, żeby się nie domyśliła, nalał do baku trochę paliwa.
-O mój Boże! To Alexisssss!!!!!
Krzyczała jakaś kobieta stojąca niedaleko chłopaka. Dla niego takie sytuacje to norma.
-Mogę autograf Panie Sanchez?!
Spytała podchodząc do niego z kartką i długopisem. Cała aż skakała z radości a w oczach miała łzy.
Oczywiście podpisał jej się na kartce, ale zaraz po tym szybko ją spławił, mówiąc, że bardzo się śpieszy.
Wszedł do środka w celu zapłacenia za paliwo. Wyniosło go to około dwudziestu euro. Oczywiście kasjer też zapragnął mieć pamiątkę ze spotkania z Alexisem. Jedno małe  zdjęcie  i załatwione. Teraz w końcu mógł zrobić to, po co tak na prawdę tutaj przyjechał.
-/Laia?-/
Spytał, gdy usłyszał kobiecy głos z słuchawki telefonu.
-/Cześć kochanie, co chcesz?-/
Odpowiedziała mu.
-/Słuchaj, jesteś w domu? Nudzisz się?-/
-/Nie kotku, nie ma mnie. Jestem u Laurenn... Nie gniewasz się?-/
-/To nawet dobrze się składa, bo Marc zaprosił mnie dziś na małe piwo, nie chciałem zostawiać się samej, ale jak widać wszystko dobrze się ułożyło-/
-/W porządku, do zobaczenia jutro w południe kotku. Kocham Cię-/

Rozłączył się. Nie mógł jej powiedzieć, że ją kocha, gdy w głowie cały czas miał inną dziewczynę- Susannę.
I następny telefon, tym razem do Marca.
-/Halo? Bartra?-/
-/A kto inny debilu?-/
-/ Nie mam dzisiaj ochoty na kłótnie kretynie, jak coś, to dzisiejszej nocy jestem u Ciebie.-/


-/Co? Czemu? A może ja nie chcę, żebyś ty u mnie spał? Może ja się Ciebie brzydzę? Może uważam, że ty śmierdzisz, co? Sanchez!-/
-/Bartra ty baranie! Jak Laia zadzwoni, albo coś, jestem u Ciebie i całą noc tam byłem? Ok? Mogę na Ciebie liczyć?-/

Pytał. Marc i Alexis od niedawna się przyjaźnią. Mimo tego znają siebie bardzo dobrze. Bardzo się lubią.
-/Dobra... A ładna chociaż ta dziewczyna jest?-/
-/Jaka dziewczyna?!-/
-/No ta, z którą teraz jesteś. Bo w jakim innym celu dzwoniłbyś teraz do mnie z taką prośbą?-/

Znają się aż za dobrze.
-/Nawet nie wiesz jak ładna! Dzięki raz jeszcze.-/
Powiedział i z uśmiechem na twarzy schował telefon do kieszeni.
***
Siedziała grzecznie w samochodzie. Siedziała, póki nie zobaczyła paparazzich. Normalnie z nieba jej spadli!
Poprawiła fryzurę i wyszła z samochodu po czym oparła się o maskę.
Chciała, żeby paparazzi zrobił jej zdjęcie z Sanchezem. Zdjęcie, które jutrzejszego dnia znajdzie się w gazecie. To byłoby wspaniałe! Związek Sancheza z Grassi od razu zakończony, no chyba, że ta dziewczyna lubi, jak się ją zdradza...
-Nudziło Ci się samej, co?
Spytał się Alexis podchodząc do blondynki.
-Tęskniłam za Tobą!
Powiedziała do niego i mocno wtuliła się w jego ciało.
-Yyy.. Co ty robisz?
Spytał się Alexis delikatnie kładąc ręce na jej ciele.
-Przytulam się, nie widzisz?
Odpowiedziała mu z uśmiechem.
Kątem oka widziała flesze aparatu. Misja ukończona!
-Susanna...
Zaczął Alexis i odsunął o dosłownie centymetry dziewczynę od siebie.
Ich oczy były w odległości pięciu centymetrów od siebie. Czuła, wiedziała, że on chce ją pocałować. To byłby teraz szczyt jej marzeń! Pod każdym względem. Nie dość, że zdjęcia byłyby bardziej realistyczne, to co tu ukrywać... On jej się nadzwyczajnej w świecie podobał. Chciała go pocałować.
-Susanna... Jak ty to robisz, że ja ciągle o Tobie myślę?
Kontynuował.
Nic mu nie odpowiedziała, może nie chciała, a może po prostu nie wiedziała co mam u powiedzieć. Spojrzała tylko głęboko w jego oczy i czekała aż ją pocałuje.

piątek, 27 grudnia 2013

V. Pierwsze chwile razem

Dzwonić? Czy nie dzwonić? Oczywiście, że dzwonić! Tylko co powiedzieć, gdy w słuchawce rozbrzmi już ten niski, męski głos?
-No dzwoń że!
Krzyczała Dolores podając komórkę blondynce.
Było czwartkowe przedpołudnie. Piękny lipcowy dzień.
Siedziały w salonie na kanapie i robiły kolejny krok w stronę zniszczenia życia Alexisowi.
-Ale co ja mam powiedzieć?
Spytała się jej Susanna.
-Nie wiem, cokolwiek. Coś wymyślisz.
-No dobra...
Wpisała numer. Jeszcze zanim nacisnęła zieloną słuchawkę, spojrzała na numer i wzięła głęboki oddech. Sama nie wiedziała czemu, ale bardzo denerwowała się przed tą rozmową.
Pierwszy sygnał, drugi, trzeci... Nikt nie odbiera.
-I co? Nie odbiera?
Pytała się zniecierpliwiona Cingo.
-Ciii...
Odrzekła zatykając swoje usta placem wskazującym.
Nagle przestała słyszeć sygnał poczekania. Teraz słyszała już tylko jakieś szmery i śmiech w tle.
-/Alexis?-/
Spytała pierwsza w niemałym zakłopotaniu.
-/Nie. Przykro mi. Tutaj Marc.-/
-/Oouu.. To przepraszam, pomyłka w takim razie.-/

Odparła i już chciała się rozłączyć, gdy męski głos jej w tym przeszkodził.
-/Znaczy to jest telefon Alexisa, ale go teraz tutaj nie ma. Biega karne kółka, niedługo powinien skończyć, przekazać mu coś?-/
-/Nie, nie trzeba... Albo... Niech Pan się go spyta, czy nasz układ jest dalej aktualny, jak tak, niech oddzwoni na ten numer.-/
-/Postaram się nie zapomnieć-/

Odpowiedział i rozłączył się.
-I? I? I?
Zaczęła Dolores od razu jak tylko Maxwille odłożyła telefon.
-Nie wiem. Ktoś innym odebrał... Niby ma oddzwonić...
Odpowiedziała wykrzywiając twarz.
Kolejne godziny spędziły przy telefonie. Chodziły po Barcelonie cały czas mając nadzieję, że Sanchez oddzwoni. Niestety, bez skutku.
-Dolly, jak Ci się właściwe układa?
Spytała, gdy siedziały na jednej z ławek w parku.
-Ale o co pytasz?
-No wiesz... Jesteś z kimś? Praca... Nie wiem co teraz dzieje się w Twoim życiu...
-U mnie... Dobrze. Właściwie. Narzekać nie mogę. Nie pracuję, ale rodzice przesyłają mi pieniądze. W końcu tyle ich mają, a ja jestem ich jedyną córką więc na mnie je wydają. Ale jestem samotna. Nie mam nikogo na stałe. Nie miałam i zapewne nie znajdę. Z przyjaciółmi też jest ciężko. Wszyscy są w takim wieku, że myślą o zakładaniu rodziny, skupiają się na karierze, a mnie to nie kręci. Mam zamiar całe życie być nie przywiązana do niczego, chcę być wolna. Ale fajnie by było mieć kogoś przy sobie... Może teraz, jak już tutaj jesteś nie będę czuła się samotnie, wszystko będzie tak jak dawniej.
-To raczej nie będzie możliwe... Bo gdy skończę z Alexisem, wracam do Londynu, do braci.
-Pojadę z Tobą.
-Jak to?! Przecież ty nigdy nie chciałaś stąd wyjeżdżać?
-Kobieta zmienną jest. Jeśli to nie byłby dla Ciebie problem, to poleciałbym z Tobą do Londynu, a później to już się zobaczy.
-Oczywiście, że nie ma problemu!
Powiedziała zachwycona i rzuciła się w ramiona przyjaciółce. Zawsze chciała ją mieć blisko siebie, niestety przez te lata to było nie możliwe, teraz ma się wszystko zmienić. Ale czy się zmieni?
***
Kierując się do domu ustalały wszystko co związane z Alexisem. Ustaliły cenę za zlecenie. Dolores zaproponowała sześć tysięcy euro. Susanna bez wahania się zgodziła. To dużo pieniędzy, a są jej teraz bardzo potrzebne. Nawet nie zastanawiała się nad tym, że za pieniądze będzie niszczyła czyjeś życie. Teraz to nie było dla niej ważne, bo on nie był dla niej ważny...
Gdy weszły do domu, usłyszała dzwoniący telefon.
-To on?! To on?!
Krzyczała Dolores.
Blondynka tylko spojrzała na wyświetlacz. Tak, to on. Szybko odebrała telefon.
-/Słucham?-/
-/Cześć śliczna! Nie przeszkadzam?-/
-/Nie, nie przeszkadzasz. Cieszę się, że oddzwoniłeś-/

Chciała wydać się jak najbardziej zainteresowana osobą Chilijczyka. Chciała jak najszybciej go w sobie rozkochać, by jak najszybciej wrócić do Londynu. Wydaje się to być łatwe. Nawet bardzo. Wie, że potrafi oczarować sobą mężczyzn. Wie też, że Alexis jest typem faceta, który nie przepuści takiej okazji, gdy dziewczyna sama "pcha mu się do łóżka".
-/To jak? Układ nadal aktualny? Jeden mały meczyk, przegrany stawia obiad?-/
Kontynuował.
-/Może lepiej kolację? I... śniadanie?-/
Odpowiedziała przegryzając wargę. Sama nie wiedziała, dlaczego tak powiedziała. Ale cóż, czego nie robi się dla pieniędzy.
-/Jestem jak najbardziej za! To jutro?-/
-/W porządku. A gdzie?-/
-/Zobaczę jeszcze co da się zrobić, może wpuszczą nas na stadion... Gdzie mieszkasz? Przyjadę po Ciebie?-/

Wiedziała, że nie może podać mu adresu, przecież domyśli się, że coś nie tak. Zorientuje się, że zna się z jego byłą.
-/To nie jest dobry pomysł. Spotkajmy się przy Angelas Brande.-/
-/Jeśli tak wolisz... To jutro 18?-/
-/Do zobaczenia.-/

Odpowiedziała i rozłączyła się. Była z siebie tak zadowolona, tak dumna, że udało jej się umówić na randkę z jakby nie było, gwiazdą. On. Chłopak, który może mieć każdą, postanowił umówić się z nią. Miała tego świadomość, że on chce tylko ją przelecieć i zostawić. Wiedziała też, że tak się nie stanie. Mimo że bardzo zależy jej na tych pieniądzach, wie, że nie odda mu swojego ciała. Potrzebuje tylko zdjęcia w objęciach Sancheza, które przez przypadek zobaczy Laia, jego dziewczyna... Później tylko dopilnować, by zerwali to cudowne zakończenie! Czego ta Dolores nie wymyśli...
***
Całe przedpołudnie następnego ranka spędziły na przygotowywaniu Susanny do randki.
-Może ta czerwona, obcisła sukienka?
Zaczęła Dolores.
-Do tego buty na wysokim obcasie, mocny makijaż? Podoba Ci się?
Mówiła wyciągając ciuchy z szafy. Susanna siedziała tylko na łóżku i przyglądała się temu wszystkiemu z uśmiechem na twarzy.
-Dolly, ten komplet wygląda wspaniale, chętnie bym go założyła, ale idziemy grać w piłkę. Tak będzie trochę nie wygodnie...
-Serio myślisz, że będziecie grać w piłkę? Przecież jak on zobaczy Cię tak ubraną, od razu będzie chciał Cię całować, piłka nie będzie mu wtedy w głowie!
-Ale mi nie o to chodzi! Nie chcę mu dać siebie na tacy, niech się chłopak trochę pomęczy...
-Suss! Tylko żebyś tego nie spieprzyła! Bo wiesz, jak będziesz grała taką niedostępną, to może się znudzić i Cię zostawi. I nici z naszego planu!
Mówiła przerażona.
-Spokojnie. Dam radę.
Odpowiedziała jej ze spokojem w głosie i podeszła do szafy.
Wybór padła na legginsy, czarne i turkusową bokserkę. Wygodnie i mega seksownie.
-Ale przecież... Wy macie iść na kolacje... Jak pójdziesz tak ubrana?
Pytała Dolores ze smutną miną.
-No niech Ci będzie!
Odpowiedziała jej załamując ręce. Wyciągnęła z szafy zwiewną, kolorową sukienkę, już po chwili założyła ją na siebie.
-Lepiej?
-Tak!
-Tylko nie wiem, jak będę w tym grała...
-Dasz mu wygrać, postawi kolację, wszyscy będą szczęśliwi.
Dodała siedząc na podłodze i głaszcząc psa.
Nie chciała "dać mu wygrać". Wiedziała, że z nim nie ma szans, że to jest światowej klasy piłkarz. Ale wiedziała też, że potrafi coś tam ugrać. Dlatego nie chciała na wstępie się poddać.
Dochodziła umówiona godzina.
Susanna po drobnych poprawkach Dolores wyglądała cudownie!
Dziewczęca sukienka, baletki, małą torebka przewieszona przez ramię, włosy swobodnie opuszczone na ramionach i delikatny makijaż. Cud, miód i orzeszki!
-I pamiętaj,  masz go w sobie rozkochać! Albo chociaż zrobić zdjęcie jak się całujecie. Masz zepsuć jego związek.
Mówiła Dolores na pożegnanie.
-Dlaczego właściwie tak Ci na tym zależy? Nie lepiej zapomnieć? Znaleźć swoje własne szczęście, a nie niszczyć cudze?
Spytała stojąc już w drzwiach wejściowych.
-Zdradził mnie. Zarzekał się, że mnie kocha, a zostawił mnie dla innej. Jak niechcianą zabawkę. On był dla mnie wszystkim. Nie potrafię tak po prostu zapomnieć, muszę się zemścić.
Nie miała dłużej sił wybijać tego pomysłu z głowy brunetki. W sumie, to nie jej problem. Zrobi swoje, dostanie kasę i zapomni. Przynajmniej takie jest założenie.
***
Jakieś piętnaście minut po szóstej, była już na umówionym placu. Spokojnie się rozejrzała i już po chwili, ujrzała wysiadającego i zbliżającego się w jej stronę Alexisa. On był na prawdę bardzo, bardzo przystojny!
Ta biała koszulka opinająca się na jego mięśniach, czarne okulary, ten zapach perfum... I jak tu się w nim nie zadurzyć? Nie ma co się dziwić Dolores, że tak bardzo cierpi.
-Cześć śliczna!
Powiedział na powitanie i pocałował blondynkę w policzek.
-Pięknie wyglądasz!
Dodał i okręcił wokół własnej osi dziewczynę.
-Dziękuję.
Odpowiedziała.
-Gotowa na meczyk?
Spytał z uśmiechem na twarzy.
-Na Twoim miejscu nie byłabym taka szczęśliwa. Już za chwilę dostaniesz łomot od dziewczyny, będzie czym się chwalić przed kolegami.
-Zobaczymy, zobaczymy...
Już po chwili siedziała obok niego jadąc w stronę stadionu.
-Gdzie będziemy grali?
Zaczęła.
-Co powiesz na Camp Nou?
-To ten Wasz wspaniały stadion? Mój brat aż sika, jak słyszy tą nazwę... Nie wiem czym tutaj się zachwycać. Zwykła budowla. Widziałam o wiele piękniejsze, większe... Jak na przykład Santiago Bernabeu.
Zakończyła i od razu spojrzała na Sancheza. Za wszelką cenę chciała zobaczyć jak na to zareaguje. Dobrze wiedziała, że Barca i Real to dwa znienawidzone kluby.
-A byłaś kiedyś na Camp Nou?
-Nie.
-To nie masz co oceniać. Ja byłem i tutaj i w Madrycie. Osobiście Kataloński stadion o wiele bardziej mi się podoba. Nawet nie przez to, że tutaj gram, nie przez to, że jestem Cules. Po prostu jako budynek bardziej mi się podoba.
-O gustach się nie dyskutuje.
Odpowiedziała od niechcenia. Miała ochotę na sprzeczkę, a on spokojnie jej odpowiedział. Nie tak miało być...
Po piętnastu minutach byli na stadionie. Ochroniarz bez problemu wpuścił ich na murawę.
Alexis rzucił  czarną torbę treningową obok ławki rezerwowych i podszedł do blondynki, która zatrzymała się przy tunelu wejściowym.
-Nie idziesz dalej?
Spytał stojąc obok niej.
-Duży.
Odpowiedziała oglądając stadion.
-Piękny jest. Jestem szczęściarzem, że mogę na nim grać.
-Już niedługo nie będziesz taki szczęśliwy, jak przegrasz.
-Tak?! Zobaczymy.
Odpowiedział i złapał blondynkę za rękę ciągnąc ją w kierunku ławki rezerwowych.
-Masz zamiar tak grać?
Spytał się oglądając Susannę od stóp do głów.
-No... Raczej tak.
Odpowiedziała mu zawieszając ręce na biodrach.
Sanchez schylił się do torby. Wyciągnął z niej korki, i rzucił je obok torby. Zaraz po tym zrobił to samo z piłką.
-Mam dodatkową koszulkę, chcesz?
Spytał i sam ściągnął swoją koszulkę.
Aż zaschło jej w gardle, gdy ujrzała umięśniony tors piłkarza. Stała przez ułamek sekundy i gapiła się w jego półnagie ciało. Musiało to śmiesznie wyglądać.
-To chcesz?
Spytał raz jeszcze zakładając meczową koszulkę na swoje ciało.
-Poproszę.
Już po chwili trzymała w ręku koszulkę z napisem "Alexis 9 ".
-Tylko nie podglądaj!
Powiedziała do niego grożąc mu palcem.
-Nie miałem zamiaru.
Mówił śmiejąc się.
Gdy chłopak pobiegł z piłką w kierunku jednej z bramek, Susanna zamieniła sukienkę na koszulkę. Była ona tak duża, że sięgała jej do połowy uda, prawie dalej niż sukienka. Włosy spięła w luźny kok, a buty ściągnęła.
Trawa była taka mięciutka. Chodzenie po niej było bardzo przyjemne.
-Gotowy na przegraną?
Spytała podchodząc do Sancheza.
-Ślicznie wyglądasz.
Odpowiedział zmieniając temat.
Tak często jej to powtarzał, naprawdę musiała mu się podobać.

*******

I piąteczka :)
Jesteśmy już na półmetku, w moim założeniu jest napisanie dziesięciu rozdziałów. Od teraz jesteśmy już bliżej końca niż początku.
Mam nadzieję, że się podoba :)

środa, 25 grudnia 2013

IV. Nie czyń drugiemu, co Tobie nie miłe

Nie mogły nacieszyć się swoją obecnością. Najpierw wybrały się razem na obiad,  do  jednej z restauracji, później odwiedziły wszystkie miejsca, z którymi miały najlepsze wspomnienia.
Fajnie jest wrócić na stare śmieci.
-Długo już masz tego psa?
Spytała Susanna, gdy chwilę po godzinie dwudziestej pierwszej dochodziły do domu.
-Milagro? Nie długo. Około trzech miesięcy. To jeszcze szczeniaczek, a już jest taki duży. Boje się co to będzie za rok, czy pół...
Zaczęła i nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
-Myślałam, że będzie mniejszy..
-Ale przecież wiedziałaś, że to husky, one rosną duże.
Odpowiedziała jej Susanna.
-Tak, wiedziałam. Ale ogólnie miałam założenie kupienia jakiegoś małego, nie wiem, yorka może... Ale jak zobaczyłam tego małego szkraba, to stał się on moim ósmym cudem świata! Stąd to imię, Milagro- cud.
Wyjaśniła i otworzyła drzwi od domu.
Pora na odświeżenie się przed snem.
-Suss!
Krzyknęła stojąca w kuchni Dolores.
-Tak?
Odpowiedziała jej z łazienki.
-Chcesz coś jeszcze zjeść? Albo się napić?
-Nie, dziękuję!
Robi się. Dolly nie rozumiała słowa nie.
Już po chwili wyciągnęła na stół butelkę wina. Żeby miło spędzić wieczór, a się nie upić.
Pierwszy kieliszek, drugi, jakoś poszło.
-To może teraz porozmawiamy?
Zaczęła Suss.
-O co chodzi z tą pracą?
Kontynuowała.
-Chodzi o chłopaka, a dokładnie o jego aktualny związek. Pamiętasz, mówiłam Ci, że byłam z takim jednym... Zerwał ze mną kilka miesięcy temu. Zanim to zrobił, umawiał się z inną. Zdradzał mnie. Ja głupia byłam tak nim zaślepiona, tak cholernie byłam w nim zakochana, że nawet jak coś podejrzewałam, to wydawało mi się to niemożliwe! Tak dobrze potrafił mnie przekonać, że mnie kocha... Zostałam sama. A on ma teraz jakąś dziunie. Pewnie robi z nią to samo...
Zakończyła i spojrzała na przyjaciółkę siedzącą obok.
-Ale... W czym ja mam Ci pomóc? Przecież nie naprawię Ci związku...
-Wiem! Ty masz go zepsuć!
Nie zrozumiała, ale Dolly szybko jej wyjaśniła.
-Suss, wszyscy wiemy, jak łatwo oplątujesz sobie ludzi wokół palca. Jak bardzo podobasz się mężczyzną i jak dobrze umiesz to wykorzystać na swoją korzyść. Proszę Cię, żebyś rozkochała w sobie tego chłopaka. Żeby on zostawił tą dziewczynę. Żeby tak bardzo cierpiał jak ja...
Cóż, dziwne żądania.
-Oczywiście zapłacę! Proszę Suss, wiem, że to głupie, ale w ten sposób poczuje się lepiej...
Powiedziała i przegryzając wargę spojrzała na blondynkę.
-Dobra, kiedy mam zacząć?
-Dzięki! Dzięki! Dziękuję!!!
Krzyczała i rzuciła się na przyjaciółkę.
-Zaczniesz od jutra?
-Nie ma problemu, teraz wybacz, idę spać.
Odpowiedziała i z uśmiechem poszła do pokoju, w którym będzie spała przez najbliższe kilka dni.
***
Dzień rozpoczął się bardzo przyjemnie. Dolly, chyba chcąc się podlizać, albo po prostu z dobrego serca(w co wątpię) przyniosła blondynce do łóżka śniadanie. Sałatka owocowa z czekoladą i sok pomarańczowy. Pyszności!
Dzień był bardzo słoneczny. Lato w końcu zagościło na dobre.
-Dobra, to jak go znajdę? W ogóle, to jak on wygląda?
Zaczęła.
-Właśnie to nie będzie łatwe... Bo on nie jest takim zwykłym człowieczkiem... Tutaj w Barcelonie on jest bardzo rozpoznawalny... To piłkarz.
Dodała.
-Serio? Dlaczego zawsze ta piłka musi być obecna w moim życiu?
Zadała sobie sama do siebie pytanie.
-Właśnie, co u Twoich braci?
-Chyba bardziej chodziło Ci o Jack'a...
Powiedziała robiąc jednoznaczną minę.
-Susanna! No weź...
Dolly od zawsze podkochiwała się w Jack'u. Ale nigdy nic z tego poważnego nie wyszło. On ją uważał jak drugą młodszą siostrę.
-Dobrze u nich. Jack nadal trenuje boks Chris gra w Chelsea Londyn, a Ben jak to Ben, opierdala się całe życie. Teraz udaje DJ'a w jakimś klubie. Jest dobrze.
-To się cieszę. Wracając to tego chłopaka...
Powiedziała i wzięła laptopa. W wyszukiwarkę wpisała "Alexis Sanchez".
-To on.
-Kojarzę go. Mój brat go zna. Znaczy zna... Ma z nim zdjęcie. Kiedyś przed meczem Barcelony z Chelsea wpadli na siebie... Przystojny.
Podsumowała.
-Nawet nie wiesz jak bardzo...
Głośno westchnęła.
-Pokaż mi tą dziewczynę.
Blondynka, niebieski oczy ani trochę nie podobna do Hiszpanki.
-Dobra... Teraz jak do niego się dostać...
I zaczęła się burza mózgów. Każdy pomysł był zły, bo to przecież piłkarz jest. Nie da rady tak po prostu do niego wejść i rozkochać go w sobie.
-Może... Z jakąś ankietą do niego pójdę? Przecież ktoś mi drzwi otworzy, nawet jak nie on, to chociaż się czegoś dowiem...
Niby proste, ale czy się uda? Warto spróbować.
Po założeniu na siebie krótkich spodenek i bokserki w kolorze czerwonym wyszły wraz z psem w kierunku domu Sancheza.
-A! I pamiętaj, ty mnie nie znasz.
Powiedziała Dolores poprawiając jej włosy.
-Dobra, dobra. Dam radę.
Odpowiedziała jej i już sama poszła w kierunku bramy wjazdowej napastnika.
Dom miał duży. Bardzo duży. Wysoki płot bronił go jak twierdzę.
Wyciągnęła jeszcze z torby okulary zerówki, żeby wyglądać na mądrzejszą i zadzwoniła dzwonkiem.
<Tak?>
Usłyszała kobiecy głos dochodzący z domofonu.
<Witam. Przeprowadzam ankietę na temat traktowania zwierząt w różnych krańcach świata. Była by pani chętna odpowiedzenia mi na kilka pytań?>
Dlaczego taki rodzaj ankiety? Bo kompletnie zapomniała pomyśleć wcześniej o temacie ankiety, a to było pierwsze co jej wpadło do głowy.
<Proszę wejść>
Odezwał się znów głos, a brama się otworzyła.
Pewnym krokiem weszła do środka.
Biały dom z wieloma oknami. W oddali zauważyła piękny ogród z basenem. Gdy podeszła d odrzwi wejściowych, otworzyła jej jej niebieskooka blondynka.
-Proszę wejść.
Powiedziała z uśmiechem i wpuściła Susannę do środka.
-Witam, jestem Susanna Maxwillę, chciała poruszyć problem traktowania zwierząt przez ludzi. Tak więc pierwsze pytanie, ma pani zwierzęta?
Zaczęła, gdy siedziały już w salonie. Bardzo dużym salonie.
-Tak. Mam trzy psy. Dwa Goldeny Retrivery i jednego szpica miniaturowego. Przyprowadzić je?
-Nie ,nie trzeba. Mam tutaj jeszcze kilka pytań.
Głowę to ona ma. Pytanie wymyślała na poczekaniu. Dobrze, że ona się nic nie domyśliła.
Rozmawiamy około dziesięciu minut.
-Dziękuję, bardzo miło mi się z panią rozmawiało. A teraz ostatnie pytanie, nie do końca związane z anketą. Sama pani zajmuje się tymi trzema psami?
-Nie, mam chłopaka. We dwoje jakoś dajemy sobie radę.
-W porządku, dziękuję.
Nie tak miało być. Spędziła tu kilka minut, nic ciekawego się nie dowiedziała, a co najgorsze, Alexisa nie było w domu. Cóż, musi spróbować kiedy indziej.
-To dziękuję.
Powiedziała blondynka otwierając Susannie drzwi.
-To ja dziękuję.
Dodała ze sztucznym uśmiechem i opuściła willę.
-No idiotka!
Krzyknęła sama do siebie stojąc już na ulicy przed domem.
Tak była zdenerwowana na siebie, że nie udało jej się dowiedzieć niczego pożytecznego, że rzuciła teczką z papierami o ulicę.
-Pewnie, dobijcie mnie bardziej...
Mruknęła pod nosem i schyliła się, by podnieść kartki.
Wtedy usłyszała odgłos podjeżdżającego samochodu. Zatrzymał się zaraz przed nią. No, w końcu kucała na środku ulicy. Niezbyt mądre.
-Ulica to nie jest zbyt dobre miejsce do odpoczynku.
Usłyszała niski męski głos dochodzący zza jej pleców.
-Ja to wiem, ale moje papiery chciały po leżakować na gorącym asfalcie.
Odpowiedziała.
-Pomogę pani.
Dodał i ukucnął obok blondynki.
-A co to za kartki?
-Nie uwierzyłby pan, ale...
I w tym momencie podniosła głowę. Chciała powiedzieć, że ma zamiar dobrać się do piłkarza mieszkającego obok. Dobrze, że w porę spojrzała na niego. To był on!
-Ale... Przeprowadzam badania na temat traktowania zwierząt.
Wydukała.
-Tak?
Spytał z niedowierzaniem.
-Te kartki są tak jakby puste... Na niektórych tylko są jakieś rysunki.
Powiedział i po oddaniu blondynce ostatniej kartki wstał z ziemi i oparł się o swoje białe Audi.
-Te rysunki pomagają mi w pracy. Ja wszystkie pytania mam w głowie.
-Taka mądra główka...
Tylko spojrzała na niego i uśmiechnęła się delikatnie. Zaraz po tym schowała kartki do teczki i stanęła naprzeciwko niego.
Nie wiedziała co ma mówić. Kompletnie nie wiedziała jak ma się zachować. Dolly miała rację, jest cholernie przystojny.
-Pan to ten piłkarz, tak?
Rzuciła nie myśląc nad tym ani trochę.
-Tak, ten piłkarz.
Odpowiedział jej ze śmiechem.
-Wiedziałam, że skądś kojarzę...
-Nie kibicujesz Barcelonie?
-Powiem tak, nie przepadam za piłką nożną. Ale jestem na nią skazana, mój brat gra w jednym z Londyńskich klubów.
-W takim razie, może kiedyś zagramy razem? Kto przegra stawia obiad.
Zatkało ją! On ją podrywa! Na ulicy przed swoim domem! A jego dziewczyna jest w środku i czeka na niego. Jak można być takim chamem?
-Jestem jak najbardziej za.
Odpowiedziała i delikatnie przegryzła dolną wargę.
-Mogę na chwilę pani teczkę?
Spytał.
Dziewczyna bez zastanowienia podała ją mu.
Ten wyciągnął długopis i na jednej z kartek zapisał jej swój numer telefonu wraz z uśmieszkiem.
-Jak będzie pani wolna, proszę zadzwonić.
To ją tak bardzo zdziwiło, że nie wiedziała co ma powiedzieć. Nie sądziła, że tak łatwo jej pójdzie.
-Susanna jestem, tak w ogóle.
Odpowiedziała mu wyciągając rękę w jego kierunku.
-Alexis.
***
Nie rozmawiali już długo. Dosłownie po dwóch minutach szła już w kierunku restauracji. Chciała jak najszybciej pochwalić się Dolly o swoim nabytku.
Brązowo oka brunetka siedziała na zewnątrz popijając kawę.
-Co tak szybko?
Spytała jak tylko ujrzała przyjaciółkę.
-Spotkałaś go?
Buzia dosłownie jej się nie zamykała, co chwilę zadawała Susannie nowe pytanie.
-Dasz mi coś powiedzieć, czy będziesz tak klekotać tą mordą?
Krzyknęła na nią zdenerwowana Susanna, którą już przerosły te pytania.
-Jest faktycznie przystojny.
Zaczęła, a Dolores już nie mogła wytrzymać z niewiedzy.
-Najpierw rozmawiałam z jego dziewczyną, jego nie było. Przeprowadzałam tą durną ankietę, na szczęście mają psy. Jego spotkałam już na zewnątrz, zrozum, że rozmawialiśmy kilka minut, a on już dał mi swój numer!
-Serio? Już? Sama widzisz, że nie jest szczery w związku... Jak daje swój numer obcej dziewczynie i to pod swoim domem...
-Nie wiem co ty w nim widziałaś...
-Nie wiesz? Jak kurwa nie wiesz? Widziałaś jak on wygląda? Wiesz ile on ma pieniędzy? Wiesz kim on jest? Właśnie to w nim widziałam... Tylko, że wszystkie dziewczyny to w nim widzą... Dlatego tak się nimi bawi...
Zakończyła i od razu posmutniała.
-Teraz to my sprawimy, że będzie cierpiał.
Zakończyła Susanna.

*************

Buuum :)
Nie będę się tutaj rozpisywała, chciałam Wam tylko życzyć zdrowych, wesołych Świąt i niezapomnianego Sylwestra, chociaż nie, lepiej, żebyście z niego nic nie zapamiętały! :D

czwartek, 19 grudnia 2013

III. Powrót na stare śmieci

Nie wiedziała kogo może się spodziewać po odebraniu telefonu. A już na pewno nie jej!
-/Susanna? Susanna Maxwille?-/
Usłyszała kobiecy głos z dziwnym akcentem po drugiej stronie słuchawki.
-/Tak? Kto mówi?-/
Pytała.
-/Dolores. Pamiętasz mnie? Dolores Cingo. Z Barcelony.-/
Spodziewała się każdego, nawet Świętego Mikołaja, ale nie jej! Nie Dolly, z którą przyjaźniła się gdy mieszkała jeszcze w Hiszpanii.
-/Dolores? Ja pierdziele! No nie wierzę! Co słychać u Ciebie? W ogóle skąd masz mój numer?-/
Mówiła cała promieniejąc.
-/Długo by tłumaczyć. Suss, mam do Ciebie prośbę. Wiem, że długo się nie odzywałam,  wiem, że przez cały czas nie dałam oznak życia. Ale wiem też, że jesteś jedyną osobą na którą mogę liczyć. Wiem, że jesteś moją przyjaciółką i wiem, że nie opuścisz mnie w potrzebie...-/
Mówiła. Ta to dopiero umiała manipulować ludźmi.
-/Dolly, skarbie. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że Cie słyszę! Musimy się spotkać, wszystko obgadać. I  oczywiście, że Ci pomogę. Kiedy się spotkamy? Jesteś w Londynie?-/
Odpowiedziała jej, a uśmiech ani na chwilę nie schodził z jej twarzy.
-/Nie. W Barcelonie. Może... Małe wakacje? Powrót na stare śmieci?-/
Powiedziała, a blondynka usłyszała strach w jej głosie. Znała ją tyle lat, znała ją tak dobrze, że nawet przez telefon wiedziała, że coś jest nie tak.
-/Stare śmieci? Dolores, czy ty chcesz, żebym ja...-/
Zaczęła, a jej głos się załamał.
-/Nie do końca! Wiem, że potrzebujesz pieniędzy, ja Ci je mogę załatwić, ale musisz mi pomóc...-/
Obiecała sobie, że już nigdy nie wróci do tego, co robiła przed laty. Obiecała sobie, że się zmieni. Obiecała sobie, że już nigdy nie odda swojego ciała za pieniądze. Na szczęście Dolly nie o to chodziło. Ona chciała od Susanny coś, co ona umie robić najlepiej.
-/ To jak? Mogę na Ciebie liczyć?-/
Zaczęła Dolores.
-/Musimy porozmawiać na żywo. W Barcelonie./
Odpowiedziała jej, a uśmiech znów zagościł na jej twarzy.
-/Jeju, Suss! Kocham Cię normalnie! Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję!-/
Krzyczała jej do słuchawki telefonu tak, że na chwilę musiała go odsunąć od ucha.
-/ Dolly, ale ja jeszcze nie powiedziałam, że się zgadzam. Muszę wiedzieć o kogo chodzi, ile bym za to dostała...-/
-/Wiem! Wszystko się dowiesz. Jutro? Pasuje? Wyślę Ci bilet.-/

Nie miała dużo do gadania. Z Dolores nie ma żartów. Tylko teraz jak powiedzieć braciom, że jedzie do Hiszpanii... Zarabiać.
***
Wróciła do braci w salonie. Jack już niemal zasypiał wtulony w różową poduszkę, a Chris siedział na podłodze pijąc kolejne piwo.
-Kto dzwonił?
Spytał Jack otwierając leniwie usta.
-Koleżanka.
Odpowiedziała niepewnie siadając w nogach brata.
-Coś się stało?
Kontynuował.
-Nie. Jest dobrze. Prawdopodobnie będę miała pracę. Dorywczą, bo dorywczą, ale ważne że będzie.
Dodała spoglądając na brata.
-To świetnie! A gdzie?
-No właśnie... Jack, tylko obiecaj, że nie będziesz krzyczał. Ja i tak tam pojadę. Nawet jeśli nie zgodzę się na tą pracę, to i tak tam pojadę.
Nie wiedziała, czy powinna mu o tym mówić. Może lepiej by było, gdyby powiedziała mu jutro przed wylotem? Albo najlepiej jak już wyląduje w Barcelonie?
Bardzo dobrze znała swojego brata. Wiedziała, że z nim nie będzie łatwo.
-Jutro lecę do Barcelony.
Te słowa ledwo przeszły jej przez gardło. Bała się tego powiedzieć.
Reakcje chłopaków na tę wiadomość? Chris siedzący na podłodze opluł się piwem, a Jack aż podskoczył na kanapie. W tym samym momencie głośno powiedzieli-
-Co?!
-Ale spokojnie, to nie chodzi o to co myślicie. To jest całkiem legalne. Mam pomóc w opiece nad starszą panią...
Powiedziała wstając z kanapy.
-Wiesz Suss, wysiliłabyś się i wymyśliłabyś coś lepszego.
Odpowiedział jej Chris.
-Zamknij się, Ciebie akurat nikt o zdanie nie pytał. Żadnego z was nikt o zdanie nie pytał. Jestem dorosła i to ja odpowiadam za swoje życie. Tak więc ja was tylko informuję, jutro lecę do Barcelony i nie obchodzi mnie to, czy wam to się podoba!
Mówiła do nich mocno unosząc przy tym głos.
Susanna bardzo często się denerwowała. Nie byłą typem nieśmiałej dziewczynki, która zawsze przyjmuje wszystkie złożone na nią warunki. Ona sama chciała je ustalać.
Już po chwili weszła do swojego pokoju trzaskając przy tym drzwiami.
-I ty tak pozwolisz jej tam pojechać?!
Zaczął Chris.
-Nie słyszałeś? Jest dorosła. I tak jej nie zatrzymamy, więc po co psuć relacje między nami?
***
Chwilę po północy zadzwoniła do niej jeszcze raz Dolores z wiadomością, że bilet ma zakupiony, lot o godzinie dwunastej. Nie pozostało nic innego jak pójść spać. Spakowanie walizek zostawiła na jutrzejszy poranek.
***
Czy dobrze robi? Czy nie będzie tego żałowała? Cóż, nie dowie się, póki nie spróbuje.
Obudziła się chwilę po dziewiątej. Poranna toaleta, ubranie wygodnych ubrań i mogła zabrać się za pakowanie. Sama nie widziała na jak długo zostanie w Hiszpanii. Może się tak zdarzyć, że wróci nawet po jednym dniu, jeśli propozycja pracy jej się nie spodoba. Ale właściwie to nie ma w czym wybrzydzać. I tak do niczego innego się nie nadaje...
-Czyli jednak Chris nie ściemniał? Serio jedziesz?
Usłyszała głos swojego najmłodszego brata dochodzący od drzwi.
-Jak widzisz...
Odrzekła i włożyła koszulkę do torby.
-Kup mi coś jak tam będziesz. Widziałem takie fajne słuchawki, czerwono zielone. Wiesz, te duże takie.
Mówił gestykulując przy tym rękami.
-Zastanowię się. Jack jest?
Spytała odgarniając grzywkę z oczu.
-Poszedł chyba na trening. Spoko, ja Cię odwiozę.
-Dzięki Ben.
Do godziny jedenastej siedziała z Benem. Nic ciekawego nie robili.
Po ostatnim sprawdzeniu torby, do kieszeni włożyła paszport, telefon i słuchawki. Wraz z Benem wyszła z mieszkania.
Samochód Bena stał na parkingu. Był to właściwie samochód ich wszystkich. Używał go ten, kto akurat bardzo tego potrzebował.
-Głupio mi tak, że nie pożegnam się z Jackiem i Chrisem...
Zaczęła siedząc już w samochodzie.
Jakby czytali jej w myślach. W tej chwili ich oczom ukazał się wychodzący zza rogu z czarną torbą Chris.
-Już jedziecie?
Spytał podchodząc do samochodu.
-Za czterdzieści minut samolot...
Odpowiedziała mu Susanna.
-To do zobaczenia, nie zrób nic głupiego.
Powiedział i przytulił się do siostry przez szybę samochodu. Tak rzadko to robili. Tak rzadko okazywali sobie czułość.
-Przekaż Jackowi, żeby się nie martwił...
Dodała, a Ben odpalił samochód i ruszył w stronę lotniska.
***
-To za ile wracasz?
Spytał się Ben, chwilę przed tym, jak Susanna weszła na pokład samolotu.
-Ben, ja sama nie wiem. Jeszcze zobaczę jak to się ułoży...
-W porządku, uważaj na siebie.
Powiedział i lekko uderzył siostrę w ramię.
-Lepiej wy uważajcie na siebie. Nie spalcie domu!
Powiedziała i potargała bratu włosy, wiedziała jak bardzo on tego nie lubi.
-No, idź już, zaraz Ci samolot odleci.
-To cześć Beni...
Rzekła i wzięła torbę w rękę.
Teraz tylko do pokonania miała schody, prowadzące na pierwsze piętro. Gdy już była wyżej stanęła przy barierce i zaczęła szukać brata. Był, ale nie sam. Obok niego ujrzała Jacka. Jednak przyjechał się pożegnać. Nie mogła się już cofnąć, jedyne co jej pozostało i pomachać. Więcej nie mogła. Jack odwzajemnił tym samym.
***
Zajęła miejsce obok jakiegoś mężczyzny. Na szczęście mogła usiąść obok okna. Uwielbiała lecąc patrzeć przez okno i podziwiać ziemię z góry.
-Pierwszy raz?
Spytał mężczyzna zerkając na blondynkę. Nie miała humorów na romanse i flirty. Chciała jak najspokojniej przeżyć tę podróż.
-Nie, nie pierwszy.
Odpowiedziała od niechcenia i dyskretnie zerknęła a mężczyznę. Brunet. Ciemne, brązowe oczy. Kolczyk w uchu i tatuaż na szyi. Coś po chińsku, lub jakimś takim dziwnym języku. Mogłoby się wydawać, że jest bardzo przystojny. Nie. Nic z tych rzeczy. Urodą to on nie grzeszy...
-A wygląda pani na taką przestraszoną, jakby się pani bała latać. W dodatku nie widzę nikogo, z kim mogłaby pani lecieć. Jest pani sama? Skoro tak, to ja chętnie potowarzyszę pani w podróży. Może akurat złapiemy wspólny język i jakoś ten lot szybciej zleci. A rusz nas coś połączy...
Nagle przestał mówić, a po jego wyrazie twarzy można było rozszyfrować, że się zawstydził.
-Przepraszam, za dużo mówię. Mama zawsze mi powtarza, że z tak niewyparzonym językiem tylko odtrącam od siebie ludzi, bo nie daje możliwości innym się wypowiedzieć tylko cały czas nawijam o jakiś głupotach.
I znów zastała cisza.
-Jestem Lorenzo.
Dodał i wyciągnął rękę w kierunku blondynki.
Całe dwie godziny. Cały czas nawijał jak głupi! Susanna wtrąciła się tylko ze trzy razy. Głównie mówiła tylko tak, lub nie. Faktycznie jego mama miała rację, odtrąca od siebie ludzi tym gadulstwem. Cóż, ale przynajmniej łatwiej było jej zasnąć, gdy ktoś jej tak nawijał przed uchem. Nie czuła się tak samotna.
***
Z Lorenzo rozstała się już na lotnisku w Barcelonie. Po tych dwóch godzinach wiedziała o nim praktycznie wszystko. Cóż, może kiedyś to jej się przyda, póki co bardzo się ucieszyła, gdy mężczyzna odszedł już w swoją stronę.
Rozglądała się dłuższą chwilę. Jednak nigdzie nie mogła ujrzeć Dolores. Fakt, nie widziały się z trzy lata, ostatni raz jak razem poleciały na wakacje do Grecji, przecież nie mogła się aż tak bardzo zmienić.
Postanowiła opuścić budynek lotniska. Panował tam wielki chaos, pełno fotoreporterów i ludzi. Chyba jakaś gwiazda akurat tam jest.
Usiadła na krawężniku przed budynkiem. Siedziała i czekała nie wiedząc na co.
***
Cóż, mądrością to ona nie grzeszy. Dopiero po jakiś dobrych dwudziestu minutach siedzenia na krawężniku, przypomniało jej się, że ma numer do Dolores. Nie czekając ani chwili dłużej wykręciła jej numer.
-/Dolly? Gdzie ty jesteś?-/
Spytała od razu, jak tylko usłyszała głos przyjaciółki.
-/Suss, przepraszam Cię, nie dałam rady wyrwać się z pracy. Jedź do mnie do domu. Pamiętasz gdzie mieszkam?-/
-/Mniej więcej, ale jak wejdę do środka, jak Ciebie nie ma?-/
-/Kluczyki są na parapecie okna kuchennego. W takiej czarnej doniczce. Wejdź i rozgość się. Tylko uważaj, mam psa, może na Ciebie dziwnie zareagować. Powinnam być w domu koło piętnastej. Dziękuję, że przyjechałaś!-/
Dokończyła i rozłączyła się.
Cóż, nie pozostało jej nic innego, jak tylko próbować odnaleźć dom Cingo.
Mieszkała w tym mieście ponad dziesięć lat. Chodziła tymi uliczkami niemal codziennie. Nie da się tak po prostu zapomnieć tego wszystkiego. Barcelona zawsze była i zawsze będzie częścią jej życia, bardzo bolesną częścią życia.
Niedużo czasu zabrało jej odnalezienie domu Dolores. Stał on przy jednej z bocznych ulic odbiegających od centralnej ulicy Barcelony. Mały, kameralny domek. Biały, dwupiętrowy z czerwoną dachówką. Mały, ale własny.
Bramka od wejścia była otwarta. Pewnie weszła do środka. Dopiero po zamknięciu drewnianej bramki za sobą przypomniała sobie o psie. Trzeba przyznać, trochę zwątpiła, ale postanowiła iść dalej. Obeszła cały dom na około. Musiało to dziwnie wyglądać. Gdyby teraz ją tak ktoś zobaczył, mógłby pomyśleć, że jest złodziejem.
Podwórko było nieduże. I właściwie nic na nic nie było. Kilka drzewek i krzaków, jakieś krzesła i stół porozwalane w rogu i praktycznie tyle.
Ujrzała okno, za którym było widać kuchnie. Zaraz po tym, jej oczom rzuciła się doniczka. Włożyła do niej rękę, klucze były. Na szczęście, bo musiałaby spędzić te dwie godziny siedząc na brudnym krześle.
Powoli otworzyła drzwi od domu, cały czas uważając na psa. Skoro nie było go na zewnątrz, to musi być w środku.
Na początku jej oczom ukazał się mały hol. Zostawiła w nim torbę, ściągnęła buty i weszła w głąb domu. Na wszelki wypadek wzięła ze sobą parasol, na wypadek psa.
Za holem droga prowadziła prosto do małego salonu z kanapą i telewizorem. Za nim ujrzała kuchnię. Domek ładny. Zwyczajny, ale ładny. Psa nadal nie widać, ale parasolka w zanadrzu jest. Na parterze były jeszcze dwie pary drzwi. Za jednymi łazienka z prysznicem, za drugimi pokój z różniastymi gratami. Było tam dosłownie wszystko! Taki zbiorczy pokój. Co nie mieści się w innych, albo nie jest już tam potrzebne a nie ma się siły, albo chęci by to wyrzucić, trafia właśnie do tego pokoju.
Po obejrzeniu parteru domu, przyszła pora na piętro.
Proste, drewniane schody, nie da się ukryć, trochę skrzypiały prowadziły prosto do okrągłego holu. W nim fotel, stół i bieżnia do biegania.
W ścianach holu trzy pary drzwi. No to po kolei. Pierwszy.
Coś na wzór pokoju gościnnego. Nie za bardzo czysto i zadbanie. Jakieś łóżko, szafka i właściwie to wszystko. Pewnie to będzie jej przyszły pokój.
Drugi.
Łazienka. Większa niż na parterze, z wanną tym razem.
I trzecie drzwi.
Chyba jeden z większych w domu, zaraz po salonie. Dwuosobowe łózko, szafa z lusterkiem, balkon, kilka szafek.
-Chyba pokój Dolores...
Powiedziała sama do siebie i nagle usłyszała cichy szmer.
PIES!
Automatycznie mocniej złapała parasolkę i była w każdej chwili użyć jej jako narzędzia obronnego przed ludożerczym psem.
Stanęła i zagwizdała. By pies jej się pokazał. Musiała przecież ocenić, czy ma szansę walczyć  z nim.
Już po chwili jej oczom ukazał się malutki husky wyskakujący spod kołdry na łóżku.
Normalnie umarła! Od razu! Z tej ilości słodkości! Jak w ogóle może istnieć coś tak idealnego? No jak?!
***
Do godziny piętnastej dwadzieścia siedziała z pieskiem w salonie i oglądała jakieś hiszpańskie telenowele. Zdziwiła się, że nadal wszystko rozumie. Mimo tego, że przez ostatnie trzy lata nie posługiwała się tym językiem niemal w ogóle! Ale fakt, tego nie da się zapomnieć, to jest jak jej ojczysty język.
Siedząc na kanapie i głaszcząc psa, czekała na Dolores. No ile można pracować?!
***
W końcu się doczekała. Chwilę przed szesnastą usłyszała otwierające się drzwi,a jej oczom ukazała się wnosząca reklamówki brunetka.
-Ładnie to tak?
Powiedziała od razu Susanna.
-Aaaaaa!!!!!
Zaczęła się drzeć Dolly nie zwracając uwagi na lecące jej z rąk reklamówki. Zaczęła biec co sił w nogach w stronę przyjaciółki.
-Susaaaanaaa!!!
Krzyczała wtulając się w ciepłe ciało dziewczyny.
Ile one się już znają? Czekaj, policzmy...  Z siedemnaście lat? Tak, coś koło tego. Szmat czasu... Wiedzą o sobie wszystko. Znają się na wylot. Razem robiły wszystko. Były takimi papużkami nierozłączkami. Razem wpakowały się w najgorsze gówno, razem w nim  siedziały i razem z niego wyszły. Teraz, jak ich drogi się rozeszły i mieszkają w innych państwach, nie straciły kontaktu. Są dowodem na to, że kilometry nie muszą niczego zmieniać. Że jak się czegoś bardzo chce, jak się kocha, to wszystko jest możliwe.




**********

Siema, siema :D
W końcu dodałam ten rozdział. Prawie miesiąc już minął od poprzedniego.. To przez ten kompletny brak czasu. Spróbuję to nadrobić podczas tej przerwy świątecznej. W planach mam zamiar dodać minimum trzy rozdziały, są już one napisane, więc mam nadzieję, że znajdę chwilę, by je tutaj wrzucić.
Mam nadzieję, że moja długa nieobecność nie zniechęciła Was do czytania tego bloga i mam nadzieję, że rozdział się podoba :)

Plus;

Najlepszego Sanchez! <3
W następnym rozdziale już się pojawi :)



niedziela, 24 listopada 2013

II. Liczy się teraźniejszość

I znów nastał ranek. Godzina ósma dwadzieścia. Ben jeszcze nie wrócił z pracy, Jack na kanapie w salonie a Chris z Susanną w osobnych pokojach. Wszyscy smacznie śpią. Rzadko się zdarza, że jest tutaj tak spokojnie. Wieczne kłótnie i przedrzeźnianie to tutaj norma. Takie wielkie kochające się rodzeństwo.
-Bena jeszcze nie ma?
Spytał zaspany Chris podchodząc do lodówki. Było to jego ulubione miejsce w domu. To przy lodówce czuł się bezpieczny i czuł, że ma dla kogo żyć. Dla lodówki! To jego druga miłość zaraz po piłce nożnej.
-Dopiero ósma. Pewnie śpi jeszcze w klubie.
Odpowiedział mu Jack przecierając oczy.
-Trening dziś masz?
Kontynuował.
-Nie, dzisiaj wolne. A ty?
-Wieczorem idę pobiegać. Idziesz ze mną?
-Czemu nie, ale wiesz, ja na Ciebie nie mam zamiaru czekać.
Odpowiedział mu pijąc mleko prosto z butelki.
-Zobaczymy kto będzie na kogo czekał.
Powiedział ze śmiechem.
-Głupi kretyn!
Krzyknął do niego wycierając twarz po śladach po mleku.
-Coś ty powiedział?!
I zaczęła się bójka.
-Możecie być trochę ciszej?!
Powiedziała uniesionym głosem Susanna wychodząc z pokoju.
-Niektórzy próbują tutaj spać!
Dodała.
Jej oczom ukazał się Chris leżący na podłodze z zasłoniętą buzią przez rękę Jacka, który siedział na nim i łaskotał go gdzie się dało.
-Jack, zostaw go... Z takimi słabeuszami nie ma co się bić...
Dodała opierając się o futrynę drzwi.
-Też prawda. Znajdę sobie godniejszego mnie przeciwnika.
Powiedział i uderzając po przyjacielsku brata w głowę zszedł z niego i położył się znów na kanapę.
-Idiota!
Powiedział wnerwiony Chris wstając z podłogi.
***
Siedzieli razem przy stole. To tutaj tak rzadko się zdarza, praktycznie tylko od święta. Dziś udało im się zgromadzić razem na wspólnym śniadaniu.
-Jak macie zamiar spędzić dziś dzień?
Zaczął Jack.
On czuł się odpowiedzialny za swoje rodzeństwo.
-Spać. Spać. Spać.
Odpowiedział mu Ben mieszając mleko w misce.
-Zajebiście.
Podsumował go najstarszy.
-Suss? Ty co zamierzasz?
Szybko doszły go słuchy, że straciła robotę. Cóż, najlepszym się może zdarzyć.
-Spać. Spać. Spać.
Odpowiedziała ze śmiechem.
-Nie jest to zabawne, Suss. Zbliża się opłacenie mieszkania, rachunków. I jeszcze ostatnia rata za lodówkę.
Powiedział Chris.
-Już srasz w gacie? Znajdę coś i zobaczysz, będę zarabiała o wiele więcej niż ty!
Odpowiedziała mu wywracając oczami.
-Co, zamierzasz sprzedać swoje piękne ciało?
Spytał puszczając do niej oczko.
-Coś ty powiedział?!
-Ogłuchłaś?
Tego było za wiele. Z Chrisem zawsze było jej najciężej się dogadać, między nimi najczęściej były sprzeczki, ale tym razem to on już przesadził! Mega zdenerwowana Sussana sięgnęła po miskę, w której jeszcze przed chwilą było mleko i wylała je na głowę blondyna. Zaraz po tym jak on przetarł oczy dostał soczystego strzała prosto w twarz.
-Pomyśl czasem zanim coś powiesz.
Podsumowała to wszystko i wyszła z mieszkania zabierając ze sobą kurtkę.
-Za często trenuje z Tobą boks...
Powiedział Chris łapiąc się za twarz w kierunku starszego brata.
-Jeszcze nie pokazała wszystkiego, ciesz się.
Odpowiedział mu z pogardą w głosie i wyszedł z mieszkania za siostrą.
-Co ja takiego powiedziałem?!
Spytał oburzony Chris, gdy drzwi za Jackiem się zamknęły.
-Ja tam się z Tobą zgadzam.
Odpowiedział od niechcenia Ben jedząc suche płatki.
Chris tylko czekał, aż brunet dokończy swoją wypowiedź.
-Bo szczerze, to co ona może robić innego niż się puszczać za pieniądze? Dobrze jej powiedziałeś.
Dokończył i poszedł do jednego z wolnych pokoi w celu pospania jeszcze kilku godzin.
***
Szła, sama nie wiedząc gdzie. Chciała po prostu pobyć przez chwilę sama. Słowa Chrisa ją zabolały. Nie ma co ukrywać, cholernie ją zabolały.
-Suss!
Usłyszała głos gdy szła w kierunku lasku u granicy miasta.
-Suss... Poczekaj!
Usłyszała znów i już po chwili poczuła czyjąś rękę na swoim ramieniu.
-Gdzie idziesz?
Kontynuował mężczyzna.
-Nie wiem sama...
Odpowiedziała mu przystając na chwilę.
-Przepraszam Cię za niego. Nie powinien być tak do Ciebie mówić.
Dodał patrząc się w ciemne oczy siostry.
-Chris dobrze powiedział. Bo co ja mogę robić poza dawaniem dupy? No sam powiedz...
Odpowiedziała mu sztucznie się uśmiechając i znów wolnym krokiem ruszyła przed siebie.
-Nie wracaj do tego co było kiedyś. Było minęło, nie ma co rozpamiętywać. Zmieniłaś się i to jest najważniejsze. Stać Cię na dużo więcej, możesz wiele osiągnąć, tylko musisz tego chcieć.
Mówił łapiąc ją za rękę.
-Nie wiem co bym zrobiła, gdyby nie było Cię przy mnie...
Powiedziała mocniej ściskając rękę brata.
-Oszalałabym z tymi idiotami. Chyba bym pozabijała!
Powiedziała lekko się śmiejąc.
-Jesteś na dobrej drodze! Chrisowi jeszcze na długo pozostanie ślad po Twojej ręce. Szybko się uczysz!
Powiedział jej robiąc w powietrzu ruch uderzenia kogoś.
-Kocham Cię Jack i obiecuję, że jakoś zarobie pieniądze.
Powiedziała i mocno przytuliła się do brata.
-Tylko nie rób niczego głupiego.
***
Miło czasem jest pochodzić bez celu z osobą, która jest bardzo bliska naszemu sercu.
Susanna z Jackiem szwendali się po mieście przez dobre cztery godziny. Chodzili i rozmawiali. Z całego rodzeństwa to oni dogadywali się najlepiej. Może to dlatego, że Jack jako najstarszy najbardziej troszczył się o najmłodszego? A w dodatku była to jego jedyna siostra? Możliwości jest wiele, ale prawda jest taka, że to oni byli sobie najbliżsi.
-Tylko proszę, nie kłóć się już z nim, bo nie warto.
Powiedział Jack do Susanny, gdy łapał się za klamkę od drzwi.
-Spokojnie, nie mam zamiaru.
I weszli do mieszkania. Przy lodówce stał Chris jedząc sałatkę, a na balkonie z papierosem w ustach stał Ben. Każdy ma jakieś uzależnienia.
-To jak Chris, idziesz pobiegać?
Zaczął od razu Jack.
-Tak, tylko zjem.
Dodał i wpakował kolejny kawałek kurczaka do buzi.
-To idę się przebrać.
Dodał i wszedł do łazienki.
Chris wyglądał jakby nie chciał rozmawiać z siostrą. Stał przy tej pieprzonej lodówce i jadł.
-Podziel się z siostrą.
Powiedziała Suss podchodząc do Benjamina i wzięła od niego papierosa.
-Co was tak długo nie było?
-Tak wyszło.
Odpowiedziała wypuszczając dym z ust.
-Ej, oddawaj, to ostatni!
Powiedział zabierając jej papierosa.
-Sknera!
Odpowiedziała mu lekko uderzając go w ramie.
W kuchni nadal stał Chris jedząc sałatkę. Susanna chciała udawać, że to co usłyszała od blondyna nie zrobiło na niej żadnego wrażenia. Ale nie potrafiła...
-To może chociaż ty się podzielisz?
Spytała stając obok brata. Ten napił na widelec kawałek kurczaka w towarzystwie warzyw i włożył widelec do buzi siostry.
-Dziękuję, bardzo niedobre.
Odpowiedziała uśmiechając się lekko.
-Suss, sorry za tamto. Samo tak jakoś wyszło...
Powiedział po chwili.
-Spoko. Przynajmniej pocieszyłam się tym, że mocno dostałeś w mordę ode mnie.
Powiedziała i przyjrzała się czerwonemu śladowi na twarzy brata.
-No, jeszcze trochę z tym pochodzisz. Możesz się chwalić, że przyłożyła Ci dziewczyna!
Powiedziała i uśmiechając się usiadła na kanapie w salonie.
-Zabawna jesteś...
Dodał zniesmaczony Chris chowając miskę z sałatką do lodówki.
Niedługo potem Chris i Jack biegali po wyznaczonej trasie, a Susanna z Benjaminem siedzieli przed telewizorem. Cóż za różnorodne spędzanie czasu.
-Trzeba wyremontować łazienkę.
Zaczął Jack.
-Wiem. I co ja mam z tym wspólnego?
Spytał się Chris. Biegli bocznymi ulicami, niedaleko ich mieszkania. Zwykle biegali tą ścieżką, gdyż była dobrze oświetlona i po prostu była wprost stworzona dla biegaczy.
-Z naszej czwórki tylko ty budowlankę skończyłeś. Znasz się na tym.
-Wiesz, wykonać to nie ma problemu. Dawaj kasę, to zacznę nawet dzisiaj.
-Chris...
-No co. Nie ma kasy, nie ma remontu.
***
-Idziesz dzisiaj do klubu?
Spytała się Susanna.
-No, na dwudziestą...
Odpowiedział jej od niechcenia.
-To się pośpiesz masz pół godziny.
Zastanawialiście się kiedyś, co to jest prędkość światła? Ben zaraz po usłyszeniu tego zdania zerwał się na równe nogi i zaczął biegać po całym mieszkaniu. Gdy leżał, był ubrany tylko w bokserki i koszulkę. Po pięciu minutach wychodził już ubrany w odpowiedni strój, z dobrą fryzurą i odpowiednimi perfumami. Jak on był w stanie zrobić to wszystko w tak szybkim czasie?
-Do rana...
Powiedziała sama do siebie, gdy Ben bez jakiegokolwiek pożegnania wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami.
Po godzinie do mieszkania wrócili cali spoceni Chris i Jack. Po przepychankach pod drzwiami łazienki jeden wszedł do środka, drugi usiadł na kanapie.
-Chris, śmierdzisz!
Powiedziała śmiejąc się Susanna zatykając nos.
-Chcesz poczuć moc męskiego zapachu?
Spytał się Chris poruszając brwiami. Po zobaczeniu przerażonego wzroku Suss położył się na niej i zaczął ją łaskotać.
-CHRISSS!!! Proszę Cię! Śmierdzisz!
Krzyczała bijąc go po ramionach jednocześnie głośno się śmiejąc.
-Ooo, jaki słodki widok...
Powiedział Jack wychodząc w samym ręczniku z łazienki.
-Zostaw ją i idź się wykąp, bo faktycznie śmierdzisz.
Dodał i poszedł do pokoju ubrać  się.
***
Po godzinie dwudziestej pierwszej siedzieli we troje w salonie i oglądali mecz. Ligę Mistrzów. Oczywiście Chelsea.
-A kiedy ty zadebiutujesz w pierwszym składzie?
Zaczął Jack.
-Jak ty zdobędziesz złoty pas w boksie.
Cięta riposta.
Ku zdziwieniu wszystkich, mecz oglądali w spokoju. Piwko za piwkiem i jakoś minęło to dziewięćdziesiąt minut.
-Suss, chyba Ci telefon dzwoni...
Powiedział Chris.
Przez chwilę zapanowała kompletna cisza. A już po dosłownie ułamku sekundy Susanna biegła w kierunku pokoju.
-/Hallo?-/
Powiedziała do telefonu. Nie miała pojęcia kto dzwoni. Na wyświetlaczu wyświetlił jej się nieznany numer. Może Benjamin. Może o czymś zapomniał? To było bardzo, ale to bardzo możliwe.

wtorek, 12 listopada 2013

I. Problem za problemem

Można by rzec- jest normalna. Na pierwszy rzut oka, czemu nie. Zwykła nowoczesna  kobieta. Niezależna i rozważna. Ale gdyby przyjrzeć się jej głębiej...
***
Jak to jest wychowywać się z trojgiem starszych braci? Czy po takiej dawce mężczyzn w swoim życiu możliwe jest to, by nie zwariować?
By mimo skarpetek leżących wszędzie, zapachu męskiego potu, ogólnym brudzie w domu, wiecznych kłótni, jedzeniu tylko pizzy i popijaniu jej piwem, wieczornym wypadom do pabu oczywiście w towarzystwie mężczyzn oglądających mecze możliwe jest, by wyrosnąć na stu procentową kobietę? Pełną piękna, wdzięku i gracji? Żadnego babochłopa? Możliwe, ona jest tego przykładem.
Susanne jest najmłodszą z rodzeństwa Maxwille. Od ponad dwudziestu lat mieszka ze swoimi starszymi braćmi, kolejno- Jack, Christopher, Benjamin. Stało się tak, gdyż ich rodzice jakby to rzec... Znudziło im się bycie rodzicami. Oddali swoje wtedy trzy, cztero, sześcio i dziewięcio letnie dzieci do domu dziecka, bo tak było dla wszystkich lepiej. W  domu  dziecka spędzili kilka lat. Nikt nie chciał zaadoptować aż czwórki dzieci. Oni nie chcieli się rozdzielać. Chcieli być razem. Udało im się to, gdy zjawiła się ich babcia. Babcia, którą  ostatni raz widzieli jeszcze przed narodzinami Susanne. To ona wyciągnęła ich z domu dziecka i zapewniła dom. Przez ponad dziesięć lat wraz z babcią mieszkali w Hiszpanii. Ale ten rozdział nie należał do kolorowych. Działo się dużo. Mimo codziennych obowiązków takich jak nauka języka, nowe znajomości, praca czy szkoła nie wszystko było kolorowe... Więzienie... Jack spędził tam osiem miesięcy, a Chris sześć. Tak właśnie kończy się przebywanie w złym towarzystwie. Alkohol, narkotyki, to wszystko niszczy człowieka i całkiem zmienia jego pogląd na świat. Całą "przygodę" najgorzej zniosła babcia. Nie wytrzymała tego psychicznie. Nie mogła się pogodzić z tym, że ma pod swoim dachem kryminalistów- tak czule ich nazywała. Z roku na rok odkąd tylko przygarnęła te sieroty, coraz bardziej tego żałowała. Gdy najstarszy z rodzeństwa skończył dwadzieścia dwa lata powiedziała im, że są na tyle dorośli, że powinni sami się już ustatkować. Zadeklarowała się tylko, że zajmie się jeszcze przez kilka lat Susanną. Dziewczyna miała wtedy czternaście lat. Wyobrażasz sobie, co poczuł wtedy Jack? On od zawsze czuł się odpowiedzialny za swoje rodzeństwo. Nie mógł pozwolić by ktoś ich rozdzielił. Mimo wielu sprzeczek i kłótni, Susanna została z braćmi. Po dziesięciu latach wrócili do Londynu. Dzięki pieniądzom babci, które ta przesyłała im jeszcze przez kilka lat kupili mieszkanie i zaczęli żyć. Raz było gorzej, raz lepiej, ale ważne że są razem. Mimo wszystko są razem.
***
Mieszkanie małe. Kuchnia otwarta na salon, malutka łazienka i dwa małe pokoje. A to wszystko na cztery osoby. Nie wszyscy mają w życiu idealnie, ale nie narzekają.
Wtorkowy poranek. Dla kogo poranek, dla tego poranek. Godzina dziesiąta. Każdy przykładny obywatel powinien być teraz w pracy zarabiać na dom i rodzinę, ale nie on. Nie Ben. Ben żyje własnym życiem. Jest tak nieogarnięty, że to aż przesada! Nikt nie jest w stanie pojąć co siedzi w jego głowie... Bo na pewno nie mózg!
-Ben posprzątaj tutaj! I tak siedzisz na dupie nic nie robiąc.
Rozległ się niski męski głos po całym mieszkaniu.
-Dobra, może jutro...
Odpowiedział zaspany głos dobiegający z kanapy z salonu.
-No idiota...
Odpowiedział mężczyzna stojący przy drzwiach i po zapięciu bluzy wyszedł z mieszkania.
Mężczyzna postawnej postury zarzucił kaptur na głowę. Przez ramię miał zawieszoną czarną, sportową torbę. Szedł równym tempem nie zwracając uwagi na nikogo.
-Maxwille! Spóźniłeś się!
Usłyszał krzyk gdy tylko wszedł do budynku.
Nic nie odpowiedział tylko udał się do szatni. Jack był bokserem. Może nie zawodowym, nie zarabiał na tym zbyt wielu pieniędzy, ale zawsze to coś. To była jego pasja i nie miał  zamiaru z tego rezygnować. Wszystko narodziło się w więzieniu. Tam poznał boks i tam go pokochał. Dzisiaj robi to co kocha i nie zamieniły tego na nic innego.
-Jack, czemu się spóźniłeś?
Usłyszał, gdy tylko wszedł na sale.
-Przepraszam trenerze, korki na mieście...
Odpowiedział zapinając rękawice.
-Korki? Maxwille! Po pierwsze nie masz samochodu, po drugie Maxwille mieszkasz dwie ulice stąd, więc skończ mi tutaj z jakimiś korkami!
Krzyczał na niego wysoki postawny mężczyzna po czterdziestce.
-A po trzecie Maxwille, o tej godzinie nie ma korków!
Krzyczał dalej.
-Tak trenerze.
Odpowiedział.
-Dobra. Koniec tego dobrego. Na ring. Już!
Krzyczał poganiając go.
Nie miał z nim łatwo. Ten typ był nieugięty. Zawsze trzymał się zasad. Nigdy nie zwalniał tempa i nie odpuszczał. Dopóki zawodnik nie zemdlał, musiał ćwiczyć. Musiał trenować, by być najlepszym. Jack znał go już od ponad czterech lat. Jest to jego drugi profesjonalny trener. To jemu zawdzięcza to wszystko co potrafi. To on nauczył go technicznych rzeczy. Bo przecież nie sztuką jest bić na oślep, byle tylko trafić w mordę przeciwnika. Trzeba to umieć robić. On go nauczył jak być bokserem, jak wykorzystywać swoje atuty i maskować wady. Mimo tego, że nie daje mu ani chwili przerwy, jest dla niego nie miły on go traktuje jak ojca. Ojca, którego tak na prawdę nigdy nie miał. Jack jako jedyny z rodzeństwa tak na prawdę pamięta co działo się te dwadzieścia lat temu. Tylko on pamięta jacy byli ich rodzice. Tylko on tak naprawdę się z tym pogodził. Pogodził się z tym, że jest sierotą.
-Maxwille! Skup się!
Krzyczał trener, gdy Jack kolejny raz obrywał po twarzy.
-Maxwille! Rusz się!
Krzyczał. Do niego jakby to nie dochodziło. Nie mógł się kompletnie skupić. Był całkowicie nieobecny.
-Dość! Przestań!
Krzyknął i wbiegając na ring rozdzielił Maxwilla i jego przeciwnika.
-Jack, chłopie! Co Ci się dzieje? Za dwa tygodnie masz walkę, a ty tak odpuszczasz?! Nie rób mi tego! Jesteś tutaj najlepszy! Maxwille!
Krzyczał na niego łapiąc go za oba obite policzki.
-Odpuszczę sobie dziś trening...
Odpowiedział mu i poszedł do szatni.
-Zgupieję kiedyś z tym chłopakiem!
Powiedział sam do siebie.
Co sprawiło, że nie mógł skupić się na czymś co kocha najbardziej na świecie? Co, a może kto?
***
Stadion. Miejsce święte dla każdego kochającego piłkę nożną. Miejsce, w którym przeżywa się najpiękniejsze momenty swego życia wygrywając z ukochaną drużyną, ale również jest to miejsce łez, smutku, złości, gdy traci się kolejne bramki. Ale gdy ktoś jest fanatykiem nie porzuci swojej drużyny, nigdy. Miłość fanatyk-klub jest silniejsza niż jakakolwiek. Wydaje mi się, że prawdziwy fanatyk jest w stanie prędzej zrezygnować ze swojej "drugiej połówki" niż z piłki nożnej. To jest coś, czego normalna osoba nie zrozumie. To trzeba poczuć, doświadczyć, żeby wiedzieć o czym teraz mówię.
Biegał po boisku niczym torpeda. Robił z piłką takie cuda, o których niektórzy mogą tylko pomarzyć. Technikę, którą miał, niejeden mógł mu zazdrościć. Był po prostu piłkarzem kompletnym. Piłkarzem, który kocha to co robi i jest szczęśliwy na samą myśl o piłce nożnej.
-Chris, masz dzisiaj wieczorem czas?
Zaczął wysoki mężczyzna.
-Zależy dla kogo i o co chodzi.
Odpowiedział mu blondyn o niebieskich oczach trzymając piłkę w ręce.
Stali przy tunelu prowadzącym z szatni na murawę. Stali, a reszta drużyny biegała w kółko.
-Potrzebuję ludzi do zrobienie remontu. Wiesz, Jessica i ja spodziewamy się dziecka... Nowe mieszkanie, sam nie dam rady...
Zaczął się tłumaczyć.
-Tanio to Ciebie nie wyniesie, ale mogę spróbować.
-Dzięki Ci wielkie!
-Ale sam nie dam rady. Masz prawie całe mieszkanie do wyremontowania. Ty i ja to mało. Ze dwie, trzy osoby by się jeszcze przydały.
-Popytałem już chłopaków, zgodzili się pomóc. Tylko chodziło mi głównie o ciebie. W końcu budowlankę skończyłeś...
Tak. Nie zawsze w życiu pracuje się w wyuczonym zawodzie. On uczył się stawiać i wykańczać domy. Teraz gra w piłkę. Ale nie zamieniłby tego na nic innego.
Trening szybko się skończył. Dziś mieli tylko regeneracyjny po wygranym meczu. Chris grał w rezerwach Chelsea Londyn. Nie zadebiutował jeszcze w podstawowym składzie, ale robi wszystko, by to stało się jak najszybciej.
-A Tobie jak się układa? No wiesz, z Vanessą?
Zaczął Philip idąc wraz z Chrisem w stronę domu tego pierwszego. Mężczyźni poznali się siedem lat temu. Od razu się zaprzyjaźnili i trwa to do teraz.
-Nijak. Z tego nic nie będzie. Wiesz, że dla mnie piłka jest najważniejsza, a ona tego nie rozumie...
Typowe.
***
Restauracja. A właściwie miejsce, w którym "smakosze" kupują jedzenie, które nie powinno być sprzedawane. Lokal o trzydziestu metrach kwadratowych, plus kuchnia o połowę mniejsza i łazienka, w której nie jest się w stanie okręcić w kółko z rozłożonymi rękami. Ogólny smród, brud i ubóstwo. Aż dziwne, że ta restauracja się utrzymuje, trzeba przyznać, klientów ma dużo, nawet bardzo. Zyski są wysokie. Czy w tym Londynie ludzie naprawdę nie znają się na jedzeniu? Widocznie im takie śmieciowe żarcie smakuje.
-Maxwille! Makaron z kurczakiem raz!
Krzyknął szef zmiany czytając karteczkę, którą zostawiła kelnerka.
-Już!
Odpowiedziała mu długo noga blondynka i od razu zabrała się za przyrządzanie potrawy. Właściwie, to ona odgrzała tylko wcześniej ugotowany makaron, usmażyła przyprawione już piersi z kurczaka, połączyła to razem i polała sosem z butelki. Tak właśnie w tej restauracji karmi się ludzi, ale im najwyraźniej to nie przeszkadza, skoro lgną do tego lokalu jak do najlepszego w mieście. Dlaczego ona pracuje w takim miejscu? Czemu nie znajdzie sobie czegoś innego? Cóż... Za wysokiego wykształcenia nie ma. Znajomości także. Sama nie wie co chce robić w życiu. Jest tylko jedna rzecz, która jej naprawdę dobrze wychodzi, ale o tym później. Ale dlaczego tak okropny lokal? No cóż... Z kasą też nie jest najlepiej. Liczy się każdy grosz, więc męczy się tutaj.
-Co to ma być?!
Wrzasnął grubszy mężczyzna widząc "danie" które przygotowała Susanna.
-Makaron z kurczakiem.
Odpowiedziała mu z poirytowaniem w głosie wycierając ręce o ścierkę.
-To jest kurwa makaron? To jest kurczak? Sama to sobie jedz!
Krzyczał na nią wyklinając co chwilę i machając rękami.
-Gdybyś nie zauważył wszystko tutaj tak wygląda.
Odpowiedziała mu powoli odpinając fartuch.
-Nie przypominam sobie żebyśmy przeszli na ty! Do garów i postaraj się by następnym razem nie wyglądało to jak gówno!
Krzyczał i po chwili rzucił talerzem o podłogę.
-Ale najpierw to posprzątaj!
Dodał wracając do krojenia pietruszki.
-A pierdol się!
Wrzasnęła i po rzuceniu fartucha w jego stronę wyszła z kuchni.
-Maxwille! Wracaj tutaj! Teraz!
Krzyczał, ale mimo tego jego oczom ukazała się tylko oddalająca się postać kobiety.  Po chwili do tego doszedł jeszcze miły gest, a mianowicie środkowy palec.
***
Dzień powoli się kończył. Dla większości to właśnie ta pora jest najlepsza. Po powrocie z pracy czy ze szkoły, mogą w końcu odetchnąć, spędzić czas z rodziną.
-A ty nadal na kanapie?
Spytał się wysoki mężczyzna otwierając drzwi od mieszkania.
-Zaraz właśnie wychodzę. Tylko czekałem na któregoś z was.
A dlaczego czekał? Cóż... Nie mają kluczy od mieszkania. Żadnych. Jeżeli nie chcą zostać okradzeni, ktoś z ich czwórki musi być w domu. A czy w tym domu jest cokolwiek do zabrania? No może ten trzyletni telewizor. Aż trzydzieści cali. No normalnie luksus. A tak poza tym... To tutaj nie ma chyba nic. Żyją bardzo, bardzo skromnie.
-To możesz już iść.
Dodał ściągając kurtkę.
-Co tak długo dzisiaj? Trening miałeś rano...
Zaczął Ben podnosząc się z kanapy.
-Byłem u kumpla. Wiesz, tego co wpadł z dziewczyną. Pomagałem mu w remoncie i tak wyszło...
Odpowiedział mu Chris.
-U kogoś robisz mieszkanie, a u nas nie możesz? Dobrze wiesz, że łazienka cała się sypie.
-Narzekasz. A poza tym za co to zrobimy?
Też prawda.
-Dobra, trzymaj się, wrócę jakoś rano.
Dodał i zapiął kurtkę, którą chwile wcześniej ściągnął jego straszy brat.
-Tylko nie zgub!
Powiedział nieco podniesionym głosem grożąc mu palcem.
-Spokojna Twoja rozczochrana.
Odpowiedział otwierając drzwi.
-No idiota! Ja pierdziele! Kurwa mać!
Przeklinała blondynka wchodząc do mieszkania. Nie zwróciła nawet uwagi na brata, który stał w przejściu tylko przeszła pod jego ręką i weszła do mieszkania.
-Tak...
Westchnął.
-Powodzenia Ci z nią życzę!
Powiedział do Chrisa siedzącego na kanapie i wyszedł z mieszkania.
-Co jest?
Spytał nie myśląc brunet.
-Co za sukinsyn!
Wypowiadając pod nosem wiązankę bardzo ładnych słów chodziła po całym mieszkaniu próbując ściągnąć kurtkę. Nie miała zamiaru odpowiadać bratu, który przyglądał się jej z bardzo dziwnym wzrokiem. Bardzo dobrze znał swoją siostrę i nie miał zamiaru dalej pytać się o powód jej zdenerwowania. Nie chciał jeszcze bardziej pogorszyć sytuacji. Teraz już bał się o swoje życie, co by było, gdyby zdenerwował ją jeszcze bardziej...
Minęło z dobre pół godziny, aż Susanna usiadła w miarę spokojna obok brata.
-Dobra, już możemy pogadać.
Powiedziała głęboko oddychając.
Chris tylko czekał aż zacznie mówić.
-Rzuciłam robotę.
Wiedziała w jak ciężkiej sytuacji finansowej są, wiedziała jak ta praca jest potrzebna. Wiedziała, że pieniądze są im potrzebne.
-Co?! Suss... Przecież wiesz...
Zaczął jej tłumaczyć.
-Tak wiem! Znajdę coś! Obiecuję! Ale to nie moja wina.. Ten pieprzony debil... Poza tym pracować w tamtym miejscu do żaden zaszczyt.
-W naszej sytuacji każda praca jest dobra. Lepiej szukaj czegoś szybko. Bo z wypłaty pół boksera pół barmana, DJ'a i niby piłkarza nie wyżyjemy.
-Chris... Ja wiem... Przepraszam...
Powiedziała i mocno przytuliła się do brata. To zawsze działało. Na każdego z jej starszych braci. Oni po prostu nie umieli gniewać się na swoją siostrzyczkę.
***
Resztę wieczoru spędzili we dwoje. Siedzieli na kanapie i oglądali powtórki meczy. Chris kochał piłkę nożną, a Susanna nieco mniej. Gdyby nie to, że ma trzech braci, w ogóle nie interesowała by się piłką, no, ale wyboru nie ma. Piłka nożna zawsze była i będzie obecna w jej życiu. No w końcu Chris ma aspiracje na zostanie gwiazdą Chelsea.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Taaaam taaaaa daaaaaaa :D
Tak, prześwietny pierwszy rozdział, ale cóż weny jakoś nie było, a bardzo chciałam już coś tutaj dodać, bo tak pusto i dziwnie :)
Mimo wszystko mam nadzieję, że się podoba.
Zachęcam do komentowania :P